„Hiszpania nas ogranicza” – twierdzi szef regionalnego rządu Katalonii Carles Puigdemont. W jednym z ubiegłotygodniowych wywiadów wyłożył swoją wizję przyszłego państwa katalońskiego: „Zbiurokratyzowany i skorumpowany Madryt podcina nasz potencjał. Tylko niezależni jesteśmy w stanie w pełni go wykorzystać”. W skrócie, Puigdemontowi marzy się Katalonia-Singapur Europy, czyli niewielkie terytorialnie i ludnościowo państwo, które swoje bogactwo – w tym przypadku dzięki członkostwu w Unii Europejskiej – opiera na handlu z potęgami, samo zachowując przy tym możliwie najdalszą neutralność. „Małe jest piękne” – twierdzi Katalończyk.
1.
Nie on pierwszy. Ruchy secesjonistyczne z zasady roztaczają wizję pomyślności już po udanej secesji w mniejszych, ale własnych państwach. Wśród powtarzanych argumentów są te o zwiększeniu wydajności rządzenia władzy, która będzie bliżej obywateli. O większej homogeniczności społeczeństw, co przyniesie zgodę polityczną. Secesjoniści przekonują też, że wyrwanie się ze starych kajdan przyniesie nowemu państwu oszczędności, bo „skończy się utrzymywanie ludzi, którzy nie mają z nami emocjonalnego związku” (Puigdemont). Wcześniej mówili to Szkoci przed (nieudanym) referendum niepodległościowym w 2014 r. Mówili również zwolennicy brexitu.
Bardziej wyczerpującą wizję dają ekonomiści popierający niepodległość Katalonii. W kampanii przed referendum 1 października katalońskie „ministerstwo” gospodarki przekonywało, że dzięki globalizacji małe rzeczywiście stało się piękne. I strzelało danymi. Na 34 państwa rozwinięte – w rozumieniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego – 23 ma populację mniej liczną niż 20 mln. 11 z tych małych państw należy do 15 najbogatszych krajów świata per capita.