Zdarzyło się dawno temu. Reporter ląduje w metropolii globalnego Południa; poprzedniej nocy miał miejsce zamach stanu. W mieście spokój – ludzie idą do pracy, sklepikarze otwierają sklepiki, autobusy kursują, świeci słońce. Wojska ani widu, ani słychu. Żadnych znaków, że zdarzyło się coś dramatycznego. W pewnej chwili reporter widzi zbiegowisko. Zmierza pospiesznie w jego stronę w nadziei, że ujrzy coś, co odsłoni kawałek rzeczywistości dzień po. Okazuje się jednak, że to grupa gapiów przyglądających się sprzeczce kierowców, którzy zderzyli się na drodze. Po chwili – inne ludzkie skupisko. Nareszcie coś? Nie, to ludzie czekający na otwarcie poczty.
Sceny odmalował Ryszard Kapuściński w „Podróżach z Herodotem”, chwytając doświadczenie ludzi jego fachu pod różnymi szerokościami, różnych pokoleń. Któż z reporterów nie znalazł się w podobnej sytuacji – szukania obrazów, które pomogą zrozumieć i ujmą syntetycznie istotę rzeczy?
Obraz nie wystarczy
W Ciudad Juarez po ulicach toczyły się wozy pancerne i ciężarówki pełne żołnierzy. Od razu było widać, że stan wyjątkowy. W Rio de Janeiro było inaczej. Na plażach wylegiwali się wczasowicze i lokalsi, knajpy były pełne ludzi, grała muzyka. Ktoś, kto w tamtych dniach nie oglądał lokalnych wiadomości i nie czytał prasy, nie miał pojęcia, że wczoraj i dziś w wojnie gangów zginęli ludzie. Podobnie było w Amazonii, gdzie wynajęci cyngle odstrzeliwali obrońców puszczy w cichej wojnie o zasoby i ziemię.
Obrazy i sceny to podstawowe instrumenty narracyjne reportażu. Trafnie uchwycone pokazują często w pigułce esencję zdarzeń. Lecz obrazy czasem potrafią wykoślawić, wyostrzyć lub spłycić znaczenie historii. A innym razem – jak w Rio – zasłonić istotę rzeczy. Czy zdarza się zatem, że zmysły kłamią?