Ostatnia deska na fali
Szef liberałów Christian Lindner może być – obok Angeli Merkel – największym wygranym wyborów do Bundestagu
Na hiszpańskiej Majorce wszędzie słychać język niemiecki. W Nassau Beach Club, modnym lokalu nad brzegiem morza, rozmowa przy jednym ze stolików też toczy się w języku Goethego. 38-latek w dżinsach i białej koszuli wygląda na maklera giełdowego, który na moment wyrwał się z dzielnicy bankowej we Frankfurcie nad Menem. To jednak Christian Lindner, przewodniczący Wolnej Partii Demokratycznej (FDP). Daleko od kraju opowiada dziennikarzowi o kampanii wyborczej, która właśnie wkroczyła w decydujące stadium.
Ciekawie robi się w momencie, gdy rozmowa schodzi na Rosję. Lindner postuluje „więcej dialogu” z państwem Władimira Putina. Niejasno mówi o jakimś kompromisie, który pozwoliłby prezydentowi Rosji zachować twarz, i o poluzowaniu unijnych sankcji wobec tego kraju. Co więcej, proponuje, by przynależność Krymu do Rosji uznać za „trwałe prowizorium”. Rzeczniczka rządu w Berlinie nie kryje zdziwienia. Niemieckie władze – tak jak cała Unia Europejska – konsekwentnie uznają rosyjską aneksję Krymu z 2014 r. za złamanie prawa międzynarodowego.
Sierpniowy wywiad z Lindnerem – całkiem możliwym kandydatem na ministra spraw zagranicznych – na moment ożywił senną kampanię wyborczą za Odrą. 24 września Niemcy wybiorą skład nowego Bundestagu. Najnowsze sondaże dają chadekom (CDU/CSU) kanclerz Angeli Merkel przewagę kilkunastu punktów procentowych nad współrządzącą Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD). Główne ugrupowania opozycyjne na ogół notują jednocyfrowe wyniki. Merkel jest niemal pewna kolejnej kadencji i trudno jedynie przewidzieć, z kim będzie tworzyć rząd przez następne lata.
Poważnym kandydatem na koalicjanta jest właśnie liberalna FDP. „Chcielibyśmy stać się trzecią siłą” – deklaruje Lindner. Trzy, cztery lata temu brzmiałoby to jak kiepski żart, dziś to całkiem realny scenariusz. Niemieccy liberałowie – skazywani już na polityczną śmierć – znów są na fali. A Lindner, cudowne dziecko FDP, ucieleśnia ten sukces.
Politolog i biznesmen
Urodził się w Wuppertalu, w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie jego dziadkowie prowadzili piekarnię. Dorastał jako syn nauczyciela. Miał 18 lat, gdy wstąpił w szeregi liberałów. Rok później zasiadał już w regionalnym zarządzie partii. W wieku 21 lat został deputowanym do Landtagu – najmłodszym w historii. Równolegle studiował politologię w Bonn i próbował sił w biznesie. Zaczął od małej agencji reklamowej. Później współzakładał firmę internetową, która jednak splajtowała.
Na uczelni radził sobie lepiej. – Był bardzo zdolnym studentem i miał szansę zyskać uznanie również w świecie nauki. Kariera polityczna, która szybko zaprowadziła go do ważnych stanowisk, stanęła jednak temu na drodze – wspomina prof. Frank Decker, politolog z Uniwersytetu Reńskiego im. Fryderyka Wilhelma w Bonn. To u niego Lindner miał przygotować doktorat. W 2009 r. przeniósł się jednak do Berlina jako deputowany do Bundestagu. Od tej pory – jak wyznał w jednym z wywiadów – dysertacja nie posunęła się naprzód ani o linijkę.
2009 r. to największy triumf niemieckich liberałów. W wyborach parlamentarnych odnotowali niemal 15-proc. poparcie i do rządu Merkel wprowadzili pięcioro ministrów. Później jednak było już tylko gorzej. Działacze FDP przez wszystkie przypadki odmieniali obniżkę podatków. Ale Wolfgang Schäuble, chadecki minister finansów, skutecznie blokował ich pomysły. Liberałowie nie zdołali odebrać mu tego kluczowego dla nich resortu. Do tego dochodziły kłótnie koalicyjne i rozmaite gafy. Ekscentryczny Guido Westerwelle nie sprawdził się jako szef dyplomacji, a nowy szef partii młody Philipp Rösler nie potrafił wydobyć ugrupowania z kryzysu.
Przyszedł czas klęsk. W 2013 r. FDP nie zdołała nawet przekroczyć 5-proc. progu wyborczego i pierwszy raz w historii znalazła się poza Bundestagiem. Co więcej, część rozczarowanych działaczy utworzyła nową partię socjalliberalną. Byli i tacy, którzy przeszli do Alternatywy dla Niemiec (AfD), zdobywającej spore poparcie dzięki krytyce wspólnej europejskiej waluty i hasłom antyimigranckim. Komentatorzy polityczni zaczęli się wręcz zastanawiać, czy w nowej rzeczywistości FDP zdoła przetrwać.
I wtedy pojawił się Lindner.
Owszem, w latach 2009–11 był już sekretarzem generalnym partii, ale teraz objawił się liberałom jako ostatnia deska ratunku. Stanął na czele partii w grudniu 2013 r., gdy ta była na dnie. Pierwszy poważny test – wybory do europarlamentu w maju kolejnego roku – wypadł słabo. Ale w Hamburgu w lutym 2015 r. liberałowie byli już wyraźnie nad kreską. Później przyszły kolejne dobre wyniki w wyborach regionalnych. Dziś FDP jest obecna w parlamentach 9 z 16 niemieckich landów. W trzech od niedawna współrządzi. W majowych wyborach w Szlezwiku-Holsztynie i Nadrenii Północnej-Westfalii osiągnęła dwucyfrowe wyniki. – Sukces w mateczniku Lindnera przyszedł w dodatku w idealnym momencie – zauważa Decker. Niemieccy publicyści piszą o „zmartwychwstaniu FDP” i o ważnym sygnale wysłanym na krótko przed wyborami do Bundestagu.
Decker nie ma wątpliwości, że duży udział w tym odrodzeniu liberałów ma Lindner. Młody przewodniczący zdominował FDP do tego stopnia, że zaczęła być nazywana partią jednego człowieka. Lindner jest wszędzie: na wiecach, w telewizyjnych talk-show, na billboardach. Zrobił przy tym wiele, by dosłownie przypodobać się wyborcom. Przyznaje się do transplantacji włosów, jak wcześniej znany trener piłkarski Jürgen Klopp. Zarazem zapuścił brodę, być może by dodać sobie powagi. Na plakatach wyborczych FDP prezentuje się jak gwiazda popkultury. Autorem zdjęć jest zresztą znany fotograf Olaf Heine, dla którego pozowali m.in. piłkarze z reprezentacji Niemiec, piosenkarz Sting czy zespół Rammstein.
Jednych drażni ten wizerunek, innym Lindner, młodszy o ćwierć wieku od Merkel i jej kontrkandydata z SPD Martina Schulza, pozytywnie przypomina prezydenta Francji Emmanuela Macrona i premiera Kanady Justina Trudeau. Tak jak oni uchodzi za dobrego mówcę, który zazwyczaj nie czyta z kartki i chętnie jest słuchany także przez tych, którzy się z nim nie zgadzają.
Niektórych irytują jego zagraniczne wczasy, nienaganne garnitury i pociąg do szybkich samochodów (już na studiach miał używane czarne porsche boxster, kupione ponoć za pierwsze zarobione pieniądze). Ale akurat elektoratowi liberałów to nie przeszkadza. Niemiecki Instytut Badań nad Gospodarką (DIW) w Berlinie wyliczył w tym roku, że średni miesięczny dochód w gospodarstwie domowym sympatyka FDP to 3901 euro – wyraźnie więcej niż przeciętne 3096 euro.
Liberałom do dziś trudno się pozbyć łatki partii bogaczy. Skutecznie walczą za to z etykietką ugrupowania zafiksowanego na podatkach, a przy tym mało poważnego, szczególnie chętnie wyśmiewanego przez satyryków. Lindner nadal stawia na obniżkę podatków, ale chętniej mówi o edukacji, cyfryzacji, walce z biurokracją. Pieniądze z prywatyzacji Volkswagena (dziś część udziałów w koncernie wciąż ma land Dolna Saksonia – piszemy o tym na s. 36) chciałby zainwestować w oświatę lub infrastrukturę. Billboardy FDP wyróżniają się nie tylko dominacją czerni i bieli, lecz również dużą ilością tekstu. Na jednym z nich ściśnięto małą czcionką cały program wyborczy partii. W czasach kultury obrazkowej to ryzykowny zabieg – ale też szansa na to, by zostać zauważonym.
Budżet kampanii wyborczej FDP to 5 mln euro – cztery razy mniej, niż planuje wydać CDU. Liberałowie nie są też tak często zapraszani do telewizji jak politycy największych partii. Potrafili jednak dotrzeć do mediów lokalnych i świetnie wykorzystać możliwości internetu. Lindner jest bardzo aktywny na Facebooku, Twitterze i Instagramie.
Stanowisko prorosyjskie
Głośne już słowa o Rosji szybko przebiły się także w tradycyjnych mediach. Szef liberałów wysłał sygnał, że najważniejsze są dla niego interesy niemieckiej gospodarki, ale naraził się tym, dla których FDP to synonim wolności i praw człowieka. – Prorosyjskie stanowisko, które reprezentuje Lindner, jest nad wyraz popularne wśród części elektoratu – zauważa jednak Decker. Rzeczywiście, ponad połowa Niemców (55 proc.) źle ocenia najnowsze sankcje USA wobec Rosji (sondaż ośrodka YouGov z początku sierpnia). Zaledwie 6 proc. chciałoby zmniejszenia importu gazu z Rosji i postawienia w zamian na gaz skroplony ze Stanów Zjednoczonych, wynika z niewiele wcześniejszych badań ośrodka Forsa.
Lindner i jego zastępca Wolfgang Kubicki kokietują tę część elektoratu. Zarazem ich partyjny kolega Alexander Graf Lambsdorff, stateczny wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, łagodzi ich słowa. Podkreśla on, że FDP popiera sankcje wobec Rosji i wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Na razie ten dwugłos nie zaszkodził liberałom.
Tak jak zwrot w sprawie polityki migracyjnej. Gdy latem 2015 r. tysiące uchodźców i migrantów ekonomicznych ruszyło do Niemiec po azyl, Lindner początkowo domagał się od Merkel „więcej odwagi i pragmatyzmu”. Dziś krytykuje panią kanclerz za to, że bez konsultacji z europejskimi partnerami szeroko otworzyła wówczas granice. „Musimy rozróżniać między uchodźcami, którzy muszą opuścić Niemcy, kiedy pozwoli na to sytuacja w ich ojczystym kraju, i wykwalifikowaną siłą roboczą, którą chcemy zaprosić do naszego kraju” – postuluje.
FDP chce utrudnić przybyszom łączenie rodzin i ograniczyć im zachęty materialne. To program bardziej rygorystyczny od rządowego, ale nie tak radykalny jak pomysły antysystemowej AfD. Podobnie jest w sprawach europejskich. FDP nie chce słyszeć o przyjęciu Turcji do UE i krytykuje kolejne programy pomocowe dla Grecji. Ale nie podważa samej idei integracji europejskiej ani wspólnej unijnej waluty.
Będąc wciąż poza parlamentem, Lindner może sobie pozwolić na taki szpagat. – Inaczej niż jego poprzednik Rösler korzysta z tego, że FDP nie jest partią współrządzącą, i może skuteczniej przemówić do niezadowolonych wyborców chadecji – tłumaczy Decker. CDU pod wodzą Merkel zmarginalizowała swoje konserwatywne skrzydło i coraz bardziej przypomina partię socjaldemokratyczną. Liberałowie kuszą tych, którzy odwrócili się od chadeków, a którym daleko do AfD, bo nie chcą uchodzić za ksenofobów i eurosceptyków. Wygląda na to, że liberałowie skutecznie zagospodarowali tę niszę. Według sondaży FDP może liczyć na kilkadziesiąt mandatów w nowym Bundestagu.
Przyszli koalicjanci
Co po wyborach? Wiele wskazuje na to, że liberałowie nie tylko dla Merkel mogą być pożądanym koalicjantem. AfD i postkomunistyczna Die Linke wciąż znajdują się w izolacji politycznej. FDP pokazała zaś, że jest zdolna porozumieć się z kilkoma partiami. W Nadrenii Północnej-Westfalii tworzy rząd wspólnie z CDU, w Szlezwiku-Holsztynie – z chadekami i Zielonymi, a w Nadrenii-Palatynacie – z Zielonymi i SPD.
Nie chcemy rządzić za wszelką cenę – zapewnia Lindner. – Po złych doświadczeniach z koalicji z chadekami z lat 2009–13 wielu w FDP z pewnością z mieszanymi uczuciami będzie patrzeć na ponowne wejście do rządu – mówi Decker. Równocześnie szef liberałów jest gotów współtworzyć nowy gabinet, jeśli partii uda się wynegocjować dobre warunki. FDP – jako mniejszy partner koalicyjny – tradycyjnie otrzymywała urząd wicekanclerza i fotel ministra spraw zagranicznych. W takiej podwójnej roli występowali już Walter Scheel (późniejszy prezydent RFN), Hans-Dietrich Genscher, Klaus Kinkel i Guido Westerwelle. Zwłaszcza dwaj pierwsi liberałowie na trwałe zapisali się w historii powojennych Niemiec.
Wpływowy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” utrzymuje, że przewodniczący liberałów ma na oku MSZ i „być może czuje się nowym Genscherem”. Zmarły w 2016 r. Genscher namaścił Lindnera na następcę. W 2013 r. wspólnie wydali książkę. Gdy niedawno dziennikarz telewizji ZDF zapytał szefa FDP, co powie prezydentowi USA jako nowy wicekanclerz i szef dyplomacji, polityk na kilka sekund zupełnie stracił mowę. Gdy wreszcie otworzył usta, nie było dementi.
Na szefa dyplomacji jest też jednak typowany 50-letni Lambsdorff, bardziej doświadczony i ostrożniej dobierający słowa. – Też raczej stawiałbym na Lambsdorffa, o ile FDP w ogóle będzie się domagała objęcia resortu spraw zagranicznych – mówi Decker. W tej konstelacji Lindner mógłby zrezygnować z wejścia do rządu i stanąć na czele liberalnej frakcji w Bundestagu. W ostateczności liberałowie mogą nawet wybrać ławy opozycyjne i zaczekać kolejne cztery lata, aż wyborcy wreszcie zmęczą się Merkel. Młody Lindner nie musi się spieszyć. Hasło wyborcze liberałów brzmi jednak wymownie: „Niecierpliwość to też cnota”.