Statek ma 40 m długości, zasięg 3 tys. mil morskich, dźwig do obsługi pontonów oraz 25-osobową załogę, przeszkoloną do odnajdywania migrantów na Morzu Śródziemnym. Tyle że marynarze nie chcą im pomagać, a wręcz odwrotnie. W ramach misji nazwanej „Obronić Europę” będą patrolować obszar wzdłuż wód terytorialnych Libii, przechwytywać wypływających z tego kraju ludzi, zawiadamiać libijską straż przybrzeżną, a po odebraniu przez nią zatrzymanych niszczyć pozostawione przez przemytników łodzie.
To i tak wersja łagodniejsza, bo pierwotne plany zakładały krążenie wokół Sycylii i taranowanie statków organizacji humanitarnych wypływających na pomoc migrantom. W połowie maja ta sama grupa zdołała w znacznie mniejszej łódce zablokować w okolicach Katanii jednostkę Lekarzy bez Granic, między innymi ostrzeliwując jej burty racami. Skończyło się na zatrzymaniu przez włoską straż przybrzeżną i mandacie, ale to właśnie po tej akcji aktywiści zaczęli zbierać w internecie pieniądze na większy statek. Mimo że po protestach organizacji humanitarnych PayPal zablokował podane konto i zwrócił darczyńcom przelane już 73 tys. euro, to „Obronić Europę” skorzystało z innego pośrednika płatności i do ostatniego piątku zebrało blisko 107 tys. dol.
„Obronić Europę” jest projektem organizacji nazywającej się Pokoleniem Identytarystów. To europejska międzynarodówka, z najsilniejszymi oddziałami we Francji, Austrii oraz Niemczech, ale działająca już także we Włoszech, Holandii, Belgii, Danii, Czechach i na Słowenii. Ich symbolem jest lambda, litera greckiego alfabetu, którą na tarczach mieli wojownicy ze Sparty – chętnie porównują też swoją działalność do bitwy pod Termopilami, w której Grecy zatrzymali znacznie liczniejszych Persów, a starcie stało się symbolem poświęcenia i wojny między cywilizacjami.
Identytaryści przekonują, że oni także są małą garstką, która chce bronić europejskich granic, a swoimi akcjami na morzu „powstrzymać przemytników żerujących na ludzkiej niedoli” i uratować uchodźców przed utonięciem. Swoją ideologię opierają na ideach francuskich filozofów nowej prawicy, a do jej propagowania wykorzystują nowoczesne technologie. Ale za tą fasadą świeżości kryje się mocno już pachnąca stęchlizną ideologia o wyraźnie brunatnym zabarwieniu.
Patriotyczni rówieśnicy
W maju odbył się pogrzeb żaby Pepe. Choć cyfrowo wykluczeni mogą jej nie kojarzyć, to w mediach społecznościowych była jedną z najpopularniejszych postaci ostatnich lat. Jako jeden z bohaterów stworzonego w połowie zeszłej dekady komiksu „Boy’s Club” antropomorficzny Pepe długo ucieleśniał po prostu absurdalne poczucie humoru, ale podczas amerykańskiej kampanii prezydenckiej w 2015 r. jego wizerunkiem masowo zaczęły się posługiwać popierające Donalda Trumpa internetowe trolle ze skrajnej prawicy.
W ciągu kilku miesięcy Pepe stał się symbolem rasistowskim i mizoginistycznym: do tego stopnia, że przed kilkoma miesiącami ZARA musiała wycofać ze sklepów dżinsową spódniczkę z naszywkami zbyt przypominającymi żabę. Rysownik komiksu, zmęczony nieskuteczną walką o odzyskanie dobrego imienia Pepe, postanowił go więc symbolicznie uśmiercić. W świecie skrajnej prawicy symbol wciąż ma się jednak dobrze.
Lekko przerobiona twarz Pepe służy teraz za logo Patriotycznego Rówieśnika. To aplikacja na smartfony, za pomocą której mają się nawzajem wyszukiwać członkowie „cichej większości” (według autorów to Europejczycy przeciwni imigracji spoza kontynentu), zbierający wirtualne punkty za udział w demonstracjach, rozlepianie plakatów, wizyty w kościołach itd. Wersja testowa jest dostępna w pięciu językach, a jej twórcy zebrali w internecie 15 tys. euro i zapowiadają jej ostateczne uruchomienie przed końcem roku.
Pomysłodawcą apki jest Martin Sellner, przywódca austriackich identytarystów. Bezrobotny student filozofii ma dużo czasu, żeby obmyślać medialne akcje i promować je w internecie jak sprawna agencja PR. Identytaryści wyspecjalizowali się w sprytnym wykorzystywaniu symboli oraz mediów społecznościowych. We Francji domagali się referendum w sprawie zakazu budowy meczetów, zbierając się właśnie na dachu takiej świątyni w Poitiers, gdzie w 732 r. Frankowie pod wodzą Karola Młota powstrzymali arabski najazd z Półwyspu Iberyjskiego. W Niemczech wywiesili ogromny transparent z hasłem „Bezpieczne granice – bezpieczna przyszłość” na Bramie Brandenburskiej, która była zamknięta przez cały czas istnienia muru berlińskiego. A w Austrii ubrali 6-metrowy posąg cesarzowej Marii Teresy w burkę.
Wszystkie akcje doskonale nagłaśniają w mediach społecznościowych, nadając relacje na żywo na Facebooku oraz Instagramie, a na YouTube wrzucając świetnie zmontowane filmiki z kadrami z różnych kamer oraz podłożoną muzyką. Ich wideo promujące coroczny obóz wakacyjny we Francji (tydzień treningów kick-boxingu połączonych z wykładami o tytułach „Koniec otomańskiego terroru” albo „Nieznana rosyjska rekonkwista przeciw Tatarom”) filmowane było przy użyciu drona. Praca nad wizerunkiem i mistrzowska znajomość internetu przynoszą skutki: mimo że zbiórki na łódź na Morzu Śródziemnym i aplikację na smartfony były blokowane przez platformy crowdfundingowe, to ostatecznie w obu przypadkach organizacji udało się zarobić więcej niż pierwotnie zakładane sumy.
Semantyczni naziści
Cały ruch wziął nazwę od młodzieżowej organizacji założonej przez Francuzów, dla których Front Narodowy był zbyt liberalny. Ich poprzednie ugrupowanie Unité Radicale zostało zdelegalizowane po tym, jak w 2002 r. jego członek próbował zastrzelić ówczesnego prezydenta Jacques’a Chiraca.
Trzy lata temu, podczas piłkarskiego spotkania Niemcy-Algieria, najbardziej znany działacz francuskich identytarystów Aurélien Verhassel wrzucił na Twittera filmik z mężczyzną wyciągającym rękę w faszystowskim pozdrowieniu. Dziś twierdzi, że ktoś zhakował mu telefon, choć scena rozgrywa się w prowadzonym przez niego barze, służącym za siedzibę grupy. Wśród znajomych na Facebooku ma między innymi Tomasza Szkatulskiego, mieszkającego na emigracji polskiego neonazistę z wytatuowanymi na ramionach błyskawicami Waffen SS i swastyką, handlującego w Lille koszulkami sławiącymi dywizję SS Charlemagne.
Tony Gerber, szef identytarystów w Saksonii i jeden z najbardziej znanych Niemców w organizacji, jeszcze kilka lat temu kandydował do rady miasta rodzinnego Zwickau z list jawnie neonazistowskiej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec. Na komputerze jego bliskiego kolegi (aresztowanego za wspomaganie słynnej Trójki z Zwickau, skrajnie prawicowych terrorystów, którzy zamordowali 10 osób i przygotowali dwa zamachy bombowe) znaleziono przemówienie Gerbera, w którym wychwala Heinricha Himmlera. A Sellner – ten od Patriotycznego Rówieśnika – przed objęciem przywództwa w austriackiej odnodze ruchu był współpracownikiem Gottfrieda Küssela: nestora alpejskiej skrajnej prawicy, w wywiadach telewizyjnych gloryfikującego Hitlera, obecnie odsiadującego już drugą karę więzienia za propagowanie nazizmu.
Tymczasem identytaryści za wszelką cenę chcą unikać wiązania ich z neonazistami: zapowiedzieli pozwanie do sądu drugiego kanału austriackiej telewizji publicznej ORF za użycie wobec nich takiego określenia. Wzorem językowym jest dla nich Camus: ale nie Albert, laureat literackiego Nobla, tylko Renaud. Ten mniej znany, dziś 71-letni francuski pisarz od początku dekady straszy „Wielką Wymianą”, czyli zastąpieniem białych Europejczyków przez szybciej rozmnażających się przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki. Jego rodak i rówieśnik Alain de Benoist, filozof nazywany ojcem nowej prawicy, jest równie twórczy semantycznie, gdy twierdzi, że kluczem do duchowego odrodzenia kontynentu jest „etnopluralizm”. Co rozumie jako trwałe oddzielenie ras i kultur, ale odmawia nazwania rasizmem.
– Walka z „Wielką Wymianą” zamiast „Überfremdungiem” [dosłownie „przeładowanie obcymi”, termin używany w III Rzeszy do negatywnego opisywania imigracji – przyp. red.], domaganie się „remigracji” zamiast masowych deportacji albo mówienie o byciu „za tożsamością” zamiast „przeciw obcokrajowcom” to tylko retoryczne zastępowanie starych sloganów bardziej pozytywnymi alternatywami – tłumaczy dr Bernhard Weidinger, austriacki politolog badający skrajną prawicę. – Nowością jest to, że zamiast mówić o narodzie, identytaryści wolą odniesienia do Zachodu albo Europy, dzięki czemu mogą współpracować z działaczami z różnych krajów.
I tak w ramach swobodnego żonglowania językiem szef włoskiej filii organizacji Lorenzo Fiato określa się jako europeista, a koordynowaną przez siebie akcję na morzu porównuje do działań Greenpeace. Z kolei Sellner przekonuje, że identytaryści chcą zamknięcia granic, żeby bronić kulturalnej różnorodności świata. I że prawdziwymi rasistami są ci, którzy odmawiają im prawa do tożsamości.
Chłopcy z sąsiedztwa
Identytaryści w epoce postprawdy bardzo sprawnie się nią posługują. Wystarczy chociażby przyjrzeć się ich koronnemu argumentowi o Wielkiej Wymianie. Argument hipster-rasistów o gwałtownej islamizacji kontynentu nie znajduje potwierdzenia w liczbach. Według amerykańskiego instytutu badawczego Pew Research Center najwięcej muzułmanów w Europie mieszka w Niemczech i Francji: po ok. 4,7 mln osób, co stanowi odpowiednio niecałe 6 proc. i nieco ponad 7 proc. populacji tych państw. Wyznawców Allaha z roku na rok przybywa w całej Unii, ale jeżeli przyrost utrzyma się na dotychczasowym poziomie, to do 2030 r. będą stanowili nie więcej niż 10 proc. wszystkich Europejczyków. Nawet przy uwzględnieniu ponad miliona uchodźców, którzy od początku kryzysu dotarli na Stary Kontynent, Wielka Wymiana to jak na razie science fiction.
Ale przeciętny Europejczyk wcale tak nie uważa. Według zeszłorocznego raportu Ipsos MORI, brytyjskiego ośrodka badania opinii publicznej, mieszkańcy wszystkich krajów kontynentu ostro przeszacowują wyobrażoną liczbę wyznawców islamu w swoim sąsiedztwie. Francuzom wydaje się, że jest ich aż 30 proc., Niemcom, Belgom i Włochom – że co piąty ich rodak to muzułmanin (choć w tych dwóch ostatnich krajach jest to 6 oraz niecałe 4 proc.), a wyjątkowo kuriozalnie wypadają Polacy: choć nad Wisłą muzułmanie to jedynie 0,1 proc. społeczeństwa, respondenci ocenili, że musi to być co najmniej 7 proc.
Identytaryści korzystają na tym chaosie informacyjnym i dzięki mediom społecznościowym są w stanie zalać zdezorientowanych internautów swoją narracją. Na przykład wciskać im bzdury, że organizacje humanitarne działają w zmowie z przemytnikami ludzi i przejmują uchodźców w chwilę po tym, jak ci opuszczą libijskie wody terytorialne – w rzeczywistości namierzenie łodzi z ludźmi zajmuje wiele godzin, a nawet dni, dlatego w tym roku podczas nielegalnej przeprawy zginęło już ponad 2,5 tys. osób (a to i tak tylko potwierdzone dane, jak wiele utonęło anonimowych uchodźców, nie da się w pełni oszacować).
To nie są już obciachowi skinheadzi, którzy kojarzą się z przemocą. W dobie zaniku subkultur współcześni neonaziści ubierają się i czeszą jak ich rówieśnicy, słuchają tej samej muzyki, chodzą na te same imprezy, więc ich przemycane przy okazji poglądy zaczynają być przez młodych traktowane jak normalna rzecz, opinia chłopaków z sąsiedztwa. Najbardziej znana austriacka identytarystka na Instagramie swobodnie przeplata zdjęcia modowych stylizacji, zbioru poezji Emily Dickinson i biografii Marii Skłodowskiej-Curie z treściami „patriotycznymi”.
Skrajna prawica udająca mainstream to zresztą problem nie tylko Zachodu. Nad Wisłą Krzysztof Bosak może jednego dnia tańczyć z gwiazdami w TVN, a innego firmować swoją twarzą Marsz Niepodległości, którego uczestnicy krzyczą o „Polsce dla Polaków”. Z kolei poseł Robert Winnicki potrafi bez żenady opowiadać w czerwcowej „Rzeczpospolitej”, że w jego środowisku hajlowało się „ironicznie”.
To na razie tylko naśladownictwo. Ale ci prawdziwi identytarianie rozprzestrzeniają się błyskawicznie, bo potrafią się przystosować: zamiłowanie do Instagrama, modne brody i fryzury w stylu lat 20. oraz niemal całkowity brak członków po trzydziestce sprawiają, że media lubią nazywać identytarystów hipsterami prawicy. Ale ten rzekomy powiew świeżości to tylko kostium.