„Jesteśmy państwem, na które władze chińskie zaczynają zwracać uwagę” – ogłosiła w Pekinie Beata Szydło. W połowie maja polska premier była jednym z 30 szefów rządów i prezydentów państw, które mają chrapkę na uczestnictwo w projekcie Jeden pas, jedna droga, choć bardziej wpada w ucho Nowy jedwabny szlak. Chodzi o połączenie komunikacyjne Azji z Afryką i Europą, usprawniające handel i komunikację lądem i morzem, koleją, drogami, światłowodami, rurociągami i czym finansujący to wszystko Chińczycy sobie wymyślą.
Szlak jest wypieszczonym dzieckiem przewodniczącego Xi Jinpinga, a co za tym idzie, awansował na główną ideę rozwojową Państwa Środka. Całe przedsięwzięcie ma być czymś porównywalnym z amerykańskim planem Marshalla dla zrujnowanej II wojną Europy. Kwoty padają różne, w zapowiedziach osiągają poziom biliona dolarów – stąd też tłok na majowym szczycie w Pekinie.
Podróż po czerwonym dywanie
Szczyt z wielką pompą zainaugurowano w podpekińskim ośrodku rządowym położonym nad jeziorem wśród gór. Przez wiele minut czarne limuzyny podjeżdżały pod wejście do wielkiej hali o kształtach chińskiego pawilonu, po czym goście długo maszerowali po czerwonym dywanie, aby przywitać się z przewodniczącym.
Spacer do ręki Xi, a wędrowali m.in. prezydent Rosji i sekretarz generalny ONZ, pokazywał, kto tu będzie wypisywał czeki. Było tradycją cesarskich Chin, że utrzymywały wianuszek wasali, więc obrazki przywódców obcych państw symbolicznie oddających hołd chińskiemu liderowi trafiają do wrażliwości chińskich widzów, tworząc wrażenie, że Chiny odzyskują pozycję wielkiego mocarstwa. Chiński widz jest już zresztą przetrenowany – tak samo od lat czerwone dywany w Pekinie przemierzają politycy z Afryki, ścigający się o finansowe poparcie ChRL.
Nie wszystko się w przygotowaniach powiodło. Dość nieszczęśliwie dobrano skrót nazwy pekińskiego spotkania, w języku angielskim słowo barf (od Belt and Road Forum – forum pasa i szlaku) jest slangowym określeniem wymiocin. Sztucznością raziły promocyjne filmy, w tym o ojcu objaśniającym kilkuletniej córce, że następnego wieczoru jej nie poczyta, bo wybiera się na szczyt nowego jedwabnego szlaku, po czym tato przechodzi bezpośrednio do opowieści o szczegółach technicznych zamierzenia przewodniczącego Xi. W pewnej piosence młodzi rockmeni w towarzystwie dziewczęcego chóru śpiewają o nowym jedwabnym szlaku i odbywających się w jego ramach „szerokich konsultacjach, wspólnym wkładzie i wspólnych korzyściach”. Przygotowano też piosenkę, w której „dzieci z krajów pasa i szlaku wyśpiewują swoją wdzięczność”. Komu? Wiadomo.
Kluczowa Polska?
Spotkanie wyglądało na jakiś niesamowity przełom. Oprócz Władimira Putina i sekretarza ONZ Antonio Guterresa podczas plenarnych obrad lukrowane peany na cześć pomysłu wygłosiła m.in. szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz szereg prezydentów i premierów. Ale nowy jedwabny szlak jest jeszcze w powijakach. To dopiero zalążek idei, która niewiele podrosła od 2013 r., gdy Xi Jinping w dwóch przemówieniach w Kazachstanie i Indonezji zapowiedział budowę – na co wtedy mało kto zwrócił uwagę. Zresztą nadal nie jest znany szczegółowy zakres projektów i choćby zarys zasad finansowania. „Padły konkretne deklaracje dotyczące podejmowanych inicjatyw” – mogła tylko zapewnić w Pekinie premier Szydło.
Właśnie ta zagadkowość szlaku decyduje o jego dotychczasowym propagandowym sukcesie. Przydaje się nie tylko Chińczykom, ale służy za poręczne narzędzie niemal każdemu państwu, które zgłosiło akces – od Nowej Zelandii po Hiszpanię i Angolę. Polski rząd chciałby, aby Chińczycy wsparli wielkie budowy IV RP, w tym lotniska między Łodzią a Warszawą, pomogli przystosować rzeki dla żeglugi. Ewentualne lotnisko będzie kosztowało co najmniej 30–40 mld zł, regulacja rzek będzie droższa i doprowadzi do ich zniszczenia oraz zwiększy zagrożenie powodziami. Sensu inicjatyw, które Chińczycy mieliby w Polsce wspierać, ciężko więc się doszukać, ale w rządzie i wśród doradzających mu kół eksperckich umacnia się przekonanie, że Polska jest Xi Jinpingowi do realizacji szlaku niezbędna.
Na mapach zapowiadających przebieg odnóg szlaku jedna z nich rzeczywiście biegnie przez Polskę – chodzi o trasę kolejową łączącą Chiny z zachodnią Europą. Stąd czerpie się wiarę, że gdzieś u nas powstanie skrzyżowanie szlaków nie tylko wschód–zachód, ale także północ–południe. I że jakoś Polska na takim skrzyżowaniu mogłaby zarabiać. Na razie to tylko wizja, przy czym od czegoś w stosunkach z Chinami trzeba zacząć. Wszystkie poprzednie ekipy polityczne nie traktowały Chińczyków poważnie, nie garnęli się przedsiębiorcy, którzy lepiej zarabiali choćby w Europie. W efekcie Polska sprowadza z Chin dziesięć razy więcej, niż do nich eksportuje. Rząd, próbując poprawić bilans, oferuje Chinom, oprócz dogodnego położenia w środku Europy, żywność i miedź, czyli rozpaczliwie niewiele.
Geografia dotąd nie sprzyjała bezpieczeństwu Polski – brak poważniejszych barier od wschodu i zachodu wystawiał nas na cykliczne ataki z obu stron. Nie braliśmy też udziału w wymianie handlowej w ramach starego jedwabnego szlaku. A jeśli byliśmy już częścią przedsięwzięcia rodem z Dalekiego Wschodu zrealizowanego z dużym rozmachem, to tylko raz: podczas najazdu mongolskiego w połowie XIII w. Powtórka z tamtego podboju może nam grozić, jeśli zaciągniemy u Chińczyków pożyczki na drogie, niepotrzebne i nieprzynoszące zwrotu z inwestycji kaprysy.
Szlak przez rubieże
Po co obecna impreza Chińczykom? Partia rządzi komunistycznym państwem na podstawie planów i zawsze musi mieć wytyczne, dokąd zmierza – coś bardziej trwałego i dalekowzrocznego niż same plany pięcioletnie. Przez ponad trzy minione dekady było dość prosto, bo model opierał się na przyciąganiu inwestycji ze świata, magnesem miała być bardzo tania siła robocza. Przyszedł jednak moment, gdy Chiny się wzbogaciły, inne regiony świata produkują taniej. Zachód, po złych doświadczeniach kryzysu 2008 r., kupuje mniej, więc chińskie fabryki zostały z wielkimi nadwyżkami, zwłaszcza w produkcji stali i cementu. Własna infrastruktura, z autostradami i 22 tys. km szybkich pociągów, już została zbudowana, toteż potrzebne jest dostosowanie gospodarki do nowych wyzwań.
Partia komunistyczna nie może sobie pozwolić na recesję, zbytnie spowolnienie może wywołać niezadowolenie społeczne. Teraz więc wzrost gospodarczy ma być napędzany wewnętrzną konsumpcją, a powstanie nowego jedwabnego szlaku spożytkuje niewykorzystane możliwości przemysłu. Przez lata obowiązywał nakaz Deng Xiaopinga, by „chować pazury”, nie pokazywać własnej siły, kamuflować się w oczekiwaniu na dobrą okazję, ale teraz Chiny zaczynają iść w świat. Postępujący izolacjonizm prezydenta USA Donalda Trumpa dodatkowo do tego zachęca, a odłożone poważne kapitały czekają na wykorzystanie.
Wcześniej kupowano za nie amerykańskie obligacje, ale skoro chce się pazury wysuwać, należy raczej rolę amerykańskiego dolara osłabiać i budować globalną pozycję własnego juana. Na dodatek za sprawą pasa chińskie firmy dostaną okazję, by dowieść, że są globalnymi liderami, np. w budowie kolei. Jest również założenie polityczne. Inwestycje mają m.in. ustabilizować rozmaite „stany” – od Afganistanu po Pakistan i Uzbekistan – potencjalnie, za sprawą np. muzułmańskich radykałów, zagrażające zachodnim rubieżom chińskiego państwa. Szlak ma wesprzeć również zachodnie, najbiedniejsze prowincje Chin i pomóc rządowi w dalszym rozrzedzaniu mniejszości etnicznych za pomocą przesiedlania tam Hanów, których zatrudnia się na budowach np. torów czy dróg.
Chińskie życzenie
To, co dobrze wygląda w teorii, robi się problematyczne w praktyce. W styczniu na jedną z londyńskich stacji wjechał pociąg towarowy, który od wyjazdu z miasta Yiwu przejechał przez m.in. Kazachstan, Rosję, Białoruś i Polskę. „Wschodni Wiatr” w 34 wagonach wiózł towar za 5 mln dol., w tym ubrania i walizki, z powrotem zawiózł do Chin piwo z Niemiec, szynki i sery z Hiszpanii oraz brytyjskie maszyny. Trasa 12 tys. km robiła wrażenie, także fakt, że fracht koleją jest dwukrotnie szybszy niż statkiem i o połowę tańszy niż samolotem. Wjazd pociągu na stację dobrze wyglądał też w telewizji, ale gdy zaczęto liczyć, okazało się, że można było sobie darować wysyłanie pociągu, spowalnianego różnym rozstawem szyn w poszczególnych krajach. Cały niepsujący się przecież towar mógł jednak popłynąć wolniejszym, ale tańszym statkiem. „Nowy jedwabny szlak to tylko akcja PR – zapewniał wtedy Charles Parton, były unijny dyplomata pracujący w Chinach. – To bardziej chińska polityka wewnętrzna z pewnymi geostrategicznymi konsekwencjami niźli przemyślana strategia międzynarodowa”.
Tę obserwację potwierdza reporter i pisarz Wade Shepard, od dwóch lat jeżdżący po krajach jedwabnego szlaku: „Jak się dobrze poszuka, to się nie znajdzie ani drogi, ani pasa” – pisał niedawno w „Forbsie”. Shepard podaje również, skąd Chińczycy czerpali inspirację. Konferencja o nowym jedwabnym szlaku odbyła się w Azerbejdżanie w 1999 r. Autorstwo całego pomysłu przypisuje sobie Białoruś, także burmistrz polskiego Terespola dowodzi, że przez jego miasto już od 20 lat jeżdżą pociągi z Pekinu itd. Największym „pechowcem” jest tradycyjnie dożywotni prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew, od lat zgłaszający różne wizjonerskie pomysły, które ktoś inny mu podkrada – Putin zrobił tak z Unią Euroazjatycką, a Xi z odnowieniem jedwabnego szlaku.
Pomysłami swoich przywódców zaniepokojone są chińskie banki, które miałyby wykładać pieniądze na pożyczki, bo nie wiadomo, czy uda się je spłacić. Np. bliska bankructwa Wenezuela jest już winna Chinom 65 mld dol., a przecież w budowie szlaku będą uczestniczyły państwa, w których, podobnie jak w Wenezueli, nie ma choćby ropy, która może kiedyś podrożeje i pozwoli dług oddać.
Na razie bezwarunkowe poparcie dla szlaku deklaruje chiński sektor państwowy. Prywatni przedsiębiorcy szacują ryzyko, obliczają opłacalność i się wahają. „Szlak jest zwykłym myśleniem życzeniowym, będzie biegł przez 65 krajów, w każdym obowiązują inne przepisy, a np. w Unii trzeba ogłaszać przetargi, więc nie ma szans, by ustawiać je pod chińskich wykonawców, promowanych przez Pekin” – przestrzega Pauline Loong z firmy doradczej Asia-Analitica z Hongkongu.
Uniwersalna recepta
Jest i inny problem. Lądowe drogi szlaku wytyczono przez jedne z najbardziej niespokojnych regionów Azji, w tym na Bliskim Wschodzie. Np. budowany na pakistańskim brzegu Morza Arabskiego port Gwadar wymaga stałej obecności kilkunastu tysięcy żołnierzy. Pakistan jest kluczowym państwem szlaku. Już realizowane tam nakładem ponad 50 mld dol. chińskie inwestycje – koleje, drogi i rurociągi, które potężnym skrótem połączą Chiny z Bliskim Wschodem – biegną przez terytoria plemion uwikłanych w niekończące się lokalne wojny.
Natomiast już napoczęte inwestycje – szyldem szlaku Chińczycy opatrują dziś niemal każde większe przedsięwzięcie – toczą się ze zmiennym szczęściem. Mieszkańcom Sri Lanki przestał się podobać zbudowany przez Chińczyków port, w styczniu protestowali przeciw wydzierżawieniu go na 99 lat. Chińskie projekty krytykowane są w Birmie, nie idą rozmowy o budowie kolei w Tajlandii.
Xi Jinping mówi, że szlak „pochodzi z Chin, ale należy do świata” i jest uniwersalną receptą na słabnącą globalizację, niepewność, wojny, terroryzm, fale migracji. W wersji romantycznej chodzi o biznes i odwzorowanie starego systemu szlaków, z szybkimi pociągami i autostradami zamiast wielbłądzich karawan. Sceptycy ostrzegają jednak, że w pierwszej kolejności skorzystają Chiny, a tworząc szlak, wahną porządkiem światowym. Nie ma w tym żadnego altruizmu. Mówiąc wprost, osłabią pozycję Ameryki i jej atlantyckie związki z Europą, za co osłabiani będą jeszcze musieli zapłacić.