Zaczęło się jeszcze przed wyborami. Jesienią dyrektor narodowego wywiadu (DNI) James Clapper ogłosił, że rosyjscy agenci włamali się do komputerów Partii Demokratycznej, aby przekazać zdobyte materiały WikiLeaks i pogrążyć Hillary Clinton. Clapper jako koordynator służb specjalnych podkreślał jednocześnie, że chociaż Rosjanie kontaktowali się ze współpracownikami Donalda Trumpa, nie ma dowodów, by współpracowali z nimi, próbując wpłynąć na wynik wyborów.
Trump, zamiast oświadczyć, że informacje wywiadu są niepokojące, zakwestionował ich prawdziwość. „Nie pierwszy raz służby wykazują niekompetencję” – mówił, przypominając blamaż CIA z bronią masowego rażenia w Iraku. A po wyborach zarzucił im, że podrzucając mediom „produkty swej nieudolności”, próbują razem z nimi podważyć prawomocność jego zwycięstwa.
Trump okazał służbom podobną pogardę jak „tak zwanym sądom” w konflikcie o dekrety imigracyjne, słowo wywiad też opatrując w swoich tweetach cudzysłowem: „Przecieki tajnych materiałów do prasy przypominają metody Trzeciej Rzeszy”. W połowie lutego zapowiedział przegląd agencji wywiadowczych, co wzbudziło obawy, że zamierza ograniczyć ich niezależność. Służby ma zlustrować jego kolega miliarder z Nowego Jorku Stephen A. Feinberg, którego jedyną kwalifikacją do tego zadania są jego udziały w prywatnej firmie ochroniarskiej.
Tymczasem w CIA rządzi już mianowany przez Trumpa były kongresman Joe Pompeo, a nominat na dyrektora narodowego wywiadu, były senator Dan Coats, oczekuje na zatwierdzenie przez Senat. Ale nowy prezydent chyba im nie ufa. Sam Feinberg jest blisko związany z pretorianami Trumpa w Białym Domu, jak Steve Bannon i Jared Kushner.