Rekordowy ziąb – minus 62 stopnie – odnotowano w Nieftiejugańsku, w zachodniej Syberii. Już od połowy grudnia w tym rejonie panują wyjątkowo niskie temperatury, nawet o 15 stopni poniżej średniej. Jeśli ocieplenie, to do minus 30. Meteorolodzy wyjaśniają, że winę za to ponosi wir polarny, którego usytuowanie zmroziło Syberię. Czy to można przeżyć? Można. Choć w taki mróz nie latają samoloty, zamknięto szkoły, a w dalszą drogę lepiej wyruszyć w samochodowej kolumnie. Japońskie auta, jakich tu większość, jakoś sobie radzą.
Mróz trzyma Syberię za gardło nawet do kwietnia; przyroda nie zważa, że ludziom ciężko żyć na srogim minusie. Zresztą także umierać. „Z pochówkiem czekacie do wiosny?” – pcha się na usta, skoro zima trwa pół roku. Ksiądz Karol Lipiński, proboszcz w Wierszynie, słynnej polskiej (jeszcze) wsi na Syberii, wyjaśnia ze spokojem, że pochówki idą na trzeci dzień po śmierci. Tyle trwa przygotowanie mogiły. Trzeba zgromadzić drewno, rozpalić ogień na cmentarzu, potem wykopać, ile ziemi odmarzło, zazwyczaj nie więcej niż kilkadziesiąt centymetrów. Nazajutrz tę czynność powtórzyć. Dopiero trzeciego dnia, na ogół, można kopać już w niezamarzniętej warstwie i dokończyć ceremonię.
Prawdziwymi gospodarzami są tu szamaniści, nie prawosławni i z pewnością nie katolicy. – Nie zagrażamy im, nie tworzymy konkurencji – przyznaje ojciec Włodzimierz Siek, wikariusz generalny diecezji św. Józefa w Irkucku i proboszcz katolickiej parafii Niepokalanego Serca Matki Bożej. Ojciec Siek jest werbistą, poprzednio pracował nad Amurem, przy chińskiej granicy. W Irkucku jest od ponad 10 lat. – Nigdy katolicyzm nie będzie na tym terenie dominować – zauważa.