Wierny żołnierz prezydenta
Kim jest Stephen Miller, jeden z najbardziej wpływowych doradców Trumpa?
Stephen Miller ma zaledwie 31 lat, ale ubiera się, jakby był o kilka dekad starszy. Staroświeckie, wąskie krawaty, garnitury rodem z osadzonego w latach 60. serialu „Mad Men” (to zresztą jedno z jego przezwisk) i pasujące jak ulał do tamtej epoki skrajne poglądy polityczne. Ani staromodny szyk, ani kontrowersyjne wypowiedzi, z których znany jest od lat, nie przeszkodziły mu jednak w zrobieniu zawrotnej kariery w Waszyngtonie.
Dziś jest jednym z najbardziej wpływowych doradców politycznych Donalda Trumpa. To właśnie on miał stać za budzącymi największe wątpliwości decyzjami Trumpa, m.in. o budowie muru na granicy z Meksykiem, oraz za niefortunnym rozporządzeniem prezydenckim zakazującym wjazdu do USA obywatelom siedmiu krajów muzułmańskich. Dekret zawiesił niedawno Federalny Sąd Apelacyjny w San Francisco, uznając go za niezgodny z konstytucją.
Wezwany do tablicy Miller udzielił obszernego wywiadu magazynowi „Rolling Stone”, w którym przekonywał, że był tylko koordynatorem projektu, a nie jego wykonawcą. Nawet jeśli, to prezydencki dekret wyglądał, jakby był wprost skrojony pod jego antyimigranckie poglądy. Chwalony przez przedstawicieli obozu Trumpa za „gargantuiczną inteligencję” i pracowitość, Miller musiał jednak zdać sobie sprawę, że na jego wizerunku pojawiła się rysa, bo w miniony weekend ruszył do medialnej kontrofensywy i w kilku programach telewizyjnych odgrzał temat rzekomych „tysięcy” wyborców przywiezionych autobusami do stanu New Hampshire, by oddać nielegalnie głosy w listopadowych wyborach prezydenckich (Trump przegrał tam nieznacznie z Clinton).
Zapytany przez prowadzącego program w telewizji ABC o dowody na poparcie tych tez, stwierdził, że w New Hampshire o nieprawidłowościach wiedzą niemal wszyscy, oszustwa przy urnach to poważny problem w Ameryce, a niedzielny poranek to nie czas na przedstawianie stosownych dokumentów. Mimo to Miller swój cel osiągnął – dostał pochwałę od prezydenta Donalda Trumpa (on pierwszy mówił o rzekomym oszustwie wyborczym w New Hampshire), który na Twitterze podziękował mu za „kawał dobrej roboty”.
Samotny wojownik
Millerowi nie sposób odmówić medialnej sprawności i konsekwencji w głoszeniu swoich poglądów, często na przekór otoczeniu. Dziwić może jedynie, że wykuwały się one w liberalnej atmosferze południowej Kalifornii, gdzie dorastał. Jeszcze jako uczeń szkoły średniej w Santa Monica rozpoczął wojnę z polityczną poprawnością, wielokulturowością i dwujęzycznością (szkolne ogłoszenia podawano tam także po hiszpańsku). Po 11 września wzywał do rozprawy z islamskim fundamentalizmem.
„Wszyscy słyszeliśmy, że islam jest pokojową i łagodną religią, ale bez względu na to, ile razy będziemy to powtarzać, nie zmieni to faktu, że miliony radykalnych muzułmanów na całym świecie będą się cieszyć z naszej śmierci tylko dlatego, że jesteśmy chrześcijanami, żydami czy Amerykanami” – pisał na łamach szkolnej gazetki. Zdaniem znajomych z tamtego okresu Miller był niczym „samotny wojownik na tyłach wroga”, doskonale wiedział, gdzie uderzyć i czym wyprowadzić z równowagi liberalnie nastawionych kolegów i nauczycieli.
Taktykę tę udoskonalił na Duke University, gdzie studiował nauki polityczne. Już na pierwszym zapoznawczym spotkaniu pierwszoroczniaków przedstawił się następująco: „Jestem Stephen Miller, pochodzę z Los Angeles i lubię broń”. W uczelnianej gazetce pisał jątrzące komentarze, brał też udział w debatach, podczas których dał się poznać jako nieprzejednany wróg politycznej poprawności. W swoich tekstach dowodził, że najlepszą receptą na rasizm jest „amerykanizm”, tłumaczył, że kobiety zarabiają mniej od mężczyzn, bo biorą długie urlopy macierzyńskie, nie proszą o podwyżki i boją się podejmować ryzyko. Krótkotrwałą sławę zdobył też, stając w obronie trzech białych sportowców niesłusznie oskarżonych o gwałt. Pisał wówczas, że cała sprawa to dowód na to, że „żyjemy w społeczeństwie opętanym rasową paranoją”.
Antyimigracyjna krucjata
Poglądy Millera spodobały się innemu absolwentowi Duke University, Richardowi Spencerowi, skrajnemu nacjonaliście głoszącemu ideologię supremacji białych i późniejszemu organizatorowi słynnego wiecu w Waszyngtonie, którego uczestnicy hajlowali, by uczcić zwycięstwo Donalda Trumpa. Spencer utrzymywał w jednym z wywiadów, że zaprzyjaźnił się z Millerem jesienią 2006 r., a nawet był jego „mentorem”. Miller odciął się jednak od Spencera i jego poglądów, podkreślając, że nigdy nie był jego przyjacielem.
Po ukończeniu studiów pewny siebie i zaprawiony w słownych potyczkach, Miller stał się cennym nabytkiem najpierw dla republikańskiej kongresmenki Michele Bachmann, znanej z sympatii dla Partii Herbacianej i wrogości do małżeństw homoseksualnych, a później dla senatora z Alabamy Jeffa Sessionsa, od niedawna prokuratora generalnego z nominacji Donalda Trumpa.
Pod jego skrzydłami Miller niestrudzenie orędował za zaostrzeniem polityki imigracyjnej oraz piętnował zło, jakim jest „obca siła robocza”. W latach 2013–14 był jednym z głównych architektów utrącenia ponadpartyjnego projektu reformy polityki imigracyjnej (przepadł w Izbie Reprezentantów). Zalewał skrzynki mailowe kongresmenów opracowaniami i ideologicznymi apelami. Harował jak wół, był inteligentny i superlojalny, więc szybko awansował na stanowisko dyrektora ds. komunikacji w biurze Sessionsa. Zdołał go też przekonać do poparcia kandydatury Donalda Trumpa. Senator z Alabamy jako jeden z pierwszych wpływowych polityków Partii Republikańskiej paradował w bejsbolówce z hasłem wyborczym biznesmena: „Let’s make America great again”. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę i odskocznia do wielkiej kariery – zarówno dla Sessionsa, jak i jego współpracownika.
Na politycznym szczycie
Przyszłego prezydenta Miller poznał w 2015 r., by w styczniu 2016 r. zaangażować się w jego kampanię wyborczą. Od początku rozumieli się doskonale. Trump pozwalał mu nawet zagrzewać publiczność na wyborczych wiecach. Z czasem ich wystąpienia stały się trudne do odróżnienia. Obaj używali tych samych słów i emocjonalnych sformułowań. Miller wraz z drugim doradcą i byłym szefem ultraprawicowego portalu Breitbart Stevem Bannonem razem szlifowali przekaz biznesmena, systematycznie poszerzając krąg jego sympatyków.
Z czasem Miller zaczął pisać Trumpowi przemówienia, upraszczając odpowiednio ich język (Trump ponoć sam wykreślał z nich każde trudniejsze słowo), by pasowały do potocznej mowy kandydata. Duże fragmenty mowy inauguracyjnej prezydenta były jakby żywcem wyjęte z wcześniejszej „twórczości” doradcy. Choćby pomysł, żeby rasizm zwalczać patriotyzmem, zaczerpnięty z artykułu Millera z 2005 r.
Po inauguracji Donalda Trumpa Stephen Miller został jego najbliższym doradcą politycznym. „Steve naprawdę wierzy w gospodarczy nacjonalizm, a także w przywództwo Donalda Trumpa. Jest mu całkowicie oddany i lepiej niż ktokolwiek inny rozumie wizję prezydenta” – podkreślał w rozmowie z „New York Timesem” Jason Miller (zbieżność nazwisk przypadkowa), który współpracował ze Stephenem podczas kampanii wyborczej.
To Miller wraz z Bannonem i mniej znanym szefem Domestic Policy Council (Rady Polityki Krajowej) Andrew Brembergiem opracował ustawodawczy blitzkrieg, przesyłając do agencji federalnych ponad 200 projektów prezydenckich rozporządzeń.
Do wpadki z zakazem wjazdu dla obywateli siedmiu krajów muzułmańskich wszystko szło po myśli Millera. Jednak uchylenie prezydenckiego dekretu przez sąd apelacyjny i medialna burza, jaka się potem rozpętała, zachwiały nieco jego pozycją w Białym Domu. Wciąż pozostaje jednak osobą z niemal nieograniczonym dostępem do prezydenckiego ucha, „wiernym żołnierzem ruchu Trumpa, wojownikiem klasy robotniczej”, jak o nim mówi Steve Bannon.
Z przecieków wynika, że Miller pracuje obecnie nad reformą systemu wiz pracowniczych. Aby uniknąć kolejnego blamażu, tym razem ściśle współpracuje z Departamentem Bezpieczeństwa Wewnętrznego.