W Niemczech na pół roku przed wyborami powstaje nowy układ polityczny. Niby nadal u steru jest wielka koalicja chadeków i socjaldemokratów, ale po uzgodnionym wyborze Franka-Waltera Steinmeiera na prezydenta i roszadzie na szczycie SPD – szefem partii i kandydatem na kanclerza został niedawno Martin Schulz – pozycja czerwonych znacznie się poprawiła, a czarnych pogorszyła.
Czerwoni, czyli SPD, mają wiatr w plecy. W sondażach wyraźnie podskoczyli. W jednym nawet po raz pierwszy od lat przeskoczyli (31:30) czarnych chadeków. W innych Schulz już osobiście deklasuje Merkel (50:34). Jeszcze zanim lubiany w całym kraju socjaldemokrata Steinmeier zasiadł w fotelu prezydenta. W Republice Federalnej prezydent nie ma wprawdzie zbyt wielkich uprawnień i nie jest wybierany bezpośrednio, lecz w wyniku międzypartyjnych przetargów przez Zgromadzenie Federalne, to jednak bywało (w 1969 i 1979 r.), że wybór prezydenta sygnalizował zmianę konstelacji rządzącej.
1.
W 2009 r. Steinmeier był kandydatem SPD na kanclerza i po przegranych wyborach, w których socjaldemokraci uzyskali najgorszy wynik w historii (23 proc.), przeszli do opozycji. Przyczyną tamtej klęski było podniesienie do 67 lat wieku emerytalnego przez rząd wielkiej koalicji, o co nie obwiniono Merkel, ale SPD. Cztery lata później, w 2013 r., SPD wróciła do koalicji z Merkel, a Steinmeier po raz drugi został ministrem spraw zagranicznych.
W pospiesznym tempie zjeździł cały świat, zna wszystkie ogniska zapalne. Rozmowy, wywiady, artykuły dla prasy. Jest rozważny, powściągliwy i da się lubić. Np. bez rozgłosu ofiarował nerkę chorej żonie, przeszczep się udał.