Yishai Sarid na co dzień pracuje jako adwokat we własnej kancelarii prawniczej w Tel Awiwie, specjalizującej się w prawie administracyjnym, jest również pisarzem, synem nieżyjącego już izraelskiego lewicowego polityka i poety Yossiego Sarida (był m.in. ministrem edukacji, a także środowiska).
W Polsce ukazała się dotychczas jedna książka Sarida „Limassol” – powieść o operacji tajnych służb (sam pisarz był w przeszłości oficerem wywiadu). Jego ostatnia, czwarta książka „Shlishi” – opowiadająca o odbudowaniu Trzeciej Świątyni, po tym, jak Izrael staje się Królestwem Judei. Powieść ta w Izraelu stała się bestsellerem, została też nagrodzona prestiżową nagrodą Bernsteina dla młodych pisarzy.
Świat przedstawiony przez Sarida jest fikcją literacką, lecz jak mówi pisarz, nie jest ona bardzo odległa od rzeczywistości i istnieje wiele sygnałów, że wkrótce może przestać być fikcją.
Agnieszka Zagner: – Ze wszystkich murów na świecie, dlaczego akurat ten jest tak ważny?
Yishai Sarid: – To, co nazywamy Ścianą Płaczu to część muru zewnętrznego Drugiej Świątyni, jedyna materialna pozostałość po tym miejscu. Świątynia była centrum żydowskiego życia – tu również mieszkał Bóg w Kodesz ha-Kodaszim [najświętszym ze świętych –AZ ], do którego kapłan wchodził tylko raz w roku w Jom Kippur. Trzy razy w roku do świątyni przybywali wszyscy z terenu Izraela, by złożyć dary. Świątynia była punktem odniesienia wielu żydowskich praw i procedur, nie tylko ośrodkiem religijnego życia, ale także symbolem suwerenności – obok znajdował się przecież pałac królewski. Dzisiaj Mur Zachodni to zaledwie cień dawnej świetności, ale także jedyne, co po niej pozostało, co sprawia, że jest on dla Żydów niezwykle ważny. Część izraelskiego społeczeństwa, zwłaszcza ci głosujący na nacjonalistów religijnych spod szyldu Naftalego Benetta, zastanawia się, dlaczego ma zadowalać się wyłącznie tym niewielkim kawałkiem muru i chce odbudować w tym miejscu całą świątynię.
Żydzi wierzą, że Kodesz ha-Kodaszim, znajdujące się dziś we wnętrzu wzgórza świątynnego „przykryte” jest Kopułą na Skale. Co z miałoby się stać z tym meczetem?
Oczywiście musiałby zostać usunięty, co doprowadziłoby do katastrofy. To już w pewnym sensie przerabialiśmy – w latach 90. osadnicy planowali wysadzić meczet w powietrze. To, że meczet tam istnieje, stanowi przeszkodę nie do usunięcia dla mnie, ale nie dla innych.
Pańska najnowsza książka właśnie o tym opowiada – o momencie, w którym Żydzi odbudowują Trzecią Świątynię. Czy to wyłącznie fikcja literacka czy scenariusz, który może się spełnić w Izraelu?
Gdyby było to wyłącznie wytworem mojej wyobraźni, chyba nie podjąłbym się tego tematu. Wyraźnie widzę jednak, że politycznie, społecznie i religijnie wszystko do tego prowadzi. Tu nie chodzi wyłącznie o odbudowanie świątyni jako budynku, ale o ułożenie państwa i relacji społecznych na nowo. Mówimy o końcu demokracji liberalnej w rozumieniu zachodnim i o odrodzeniu królestwa i zbudowaniu państwa opartego na prawie religijnym.
Kto miałby nim rządzić? Haredim, żydowscy ortodoksi?
Miałem na myśli raczej o model państwa, o którym dziś marzy nacjonalistyczna religijna prawica, głównie osadnicy skupieni w ruchu Gusz Emunim. Dla haredim ten scenariusz, czyli powołanie królestwa, jest niemożliwy zanim nie nadejdzie Mesjasz. Osadnicy, opierając się na pragmatycznej idei syjonizmu, próbują realizować swoje religijne wizje. Dziś to właśnie oni są najbardziej wpływową siłą ideologiczną i polityczną w Izraelu, reprezentowaną w rządzie Netanjahu przez partię Żydowski Dom. W skrócie ich plan sprowadza się do zajęcia całej ziemi i sprzeciwu wobec idei powstania państwa palestyńskiego – nacjonalizm plus religia. Wierzą, że są w stanie wypełnić boską wolę środkami politycznymi. Na przykład próbują narzucić program religijny w publicznych świeckich szkołach w Izraelu. Głównym celem wspomnianych religijnych nacjonalistów, a jego elementem jest odbudowa Świątyni w Jerozolimie. W swojej istocie cały ten ruch jest antydemokratyczny, bo odrzucający wszelkie uniwersalne prawa człowieka i równość ludzi. W mojej książce próbuję opisać te idee, wykorzystując naturalną kolej rzeczy, jaką jest zastąpienie Państwa Izrael królestwem Żydów, opartym o prawa religijne, skoncentrowanego wokół świątyni i starożytnych rytuałów, mocno zmilitaryzowanego, na czele którego stoi charyzmatyczny król, którego pragnieniem jest, by jego naród powrócił do „zdrowych” sposobów życia opisanych w Biblii.
Tymczasem w centrum Tel Awiwu, na placu Rabina, noszącym kiedyś – co wymowne – imię Królów Izraela postawiono na cokole złoty posąg „króla Tel Awiwu” – premiera Netanjahu? Czy to wyłącznie prowokacja artystyczna czy już jest coś na rzeczy?
Na razie chyba prowokacja, ale przyciągająca silne emocje ludzi, zatroskanych rosnącą potęgą Netanjahu i przyszłością naszej demokracji. Z drugiej jednak strony myślę, że wielu zwolenników premiera nie miałoby nic przeciwko napotykaniu jego posągów na głównych placach, naturalnie w towarzystwie jego ukochanej żony.
Jeśli już jesteśmy przy izraelskim premierze – czyim jest on głosem, domagając się ułaskawienia dla Elora Azarii – izraelskiego żołnierza uznanego winnym zastrzelenia Palestyńczyka na checkpoincie w Hebronie w marcu zeszłego roku?
Społeczeństwo izraelskie jest bardzo podzielone w sprawie Azarii. Wielu Izraelczyków widzi w nim żołnierza, który wypełnia jedynie swój obowiązek, zabijając terrorystów, podczas gdy inni uważają, że nawet walcząc z terrorystami, są granice, których nie można przekraczać. Ja zaś uważam, że premier próbuje zadowolić tych, którzy wyczuleni są na populistyczne hasła. Robi to wyłącznie dla politycznych zysków.
Tak jak zyskowne jest popieranie osadników na Zachodnim Brzegu. Nawet, jeśli nie podoba się to ONZ – czego efektem jest niedawna historyczna rezolucja potępiająca rozbudowę osiedli. Podoba się jednak dużej części izraelskiego społeczeństwa.
Osadnicy próbują zapobiec jakiejkolwiek szansie na stworzenie dwóch państw, to oczywiste. Osiedla nie są jedyną przeszkodą do osiągnięcia pokoju między nami, ale niewątpliwie jednym z ważniejszych czynników w tej sprawie. Jeśli zaś chodzi o ONZ, to Izraelczycy, podobnie jak każdy inny naród nie lubią, by ktoś wtrącał się w ich sprawy, jednocześnie podnoszą argument pewnej hipokryzji społeczności międzynarodowej – w czasie gdy nie robi ona nic, by zapobiec rzezi w Syrii, ma jednak czas, by zając się Izraelem. Ja osobiście popieram tę rezolucję.
Ale ona na pewno odsuwa nieco wizję królestwa, o którym rozmawiamy. Po w ogóle Izraelczykom to królestwo?
Mówimy na razie o pewnej wpływowej, ale wciąż nie stanowiącej większości izraelskiego społeczeństwa grupie ludzi, pewnej awangardzie, która zwykle rozpoczyna pewne procesy. Może jeszcze nie zdobywa pełnej władzy, ale na pewno jest zdeterminowana, by realizować cele swojej ideologii. W „Kabale” podstawowym celem dla wszystkich Żydów jest ich zjednoczenie, a jedynym miejscem, w którym naprawdę mogą być razem, jest właśnie świątynia. Dlatego tak ważne jest, by ją zbudować – ona zapewni pomyślność całemu narodowi. Zdaniem religijnych Żydów nie ma innego sposobu, by wypełnić religijnych powinności bez świątyni z jej obrzędami i kapłanami. Staje się więc ona koniecznością. Ważna jest też sama nostalgia za „dniami chwały” z czasów biblijnych, a przecież wtedy istniała świątynia i istniało królestwo. Złożoność współczesnych czasów i demokracja są przeszkodą, więc odbudowa królestwa będzie nie tylko drastyczną zmianą polityczną, zerwaniem z obecnym systemem politycznym i powrotem do upragnionych starych dobrych czasów, do biblijnych reguł, można powiedzieć do atmosfery epoki brązu.
To brzmi bardzo znajomo. Na pewno mówimy o wizji Izraela, a nie jakiegoś innego państwa na Bliskim Wschodzie, które pragnie powrócić do początków islamu na przykład?
To rzeczywiście bardzo podobne mechanizmy – w obu przypadkach chodzi o fundamentalistyczne ruchy religijne, których pragnieniem jest powrót do czasów biblijnych czy koranicznych, co w pewnym sensie jest niemożliwe – dzisiaj nie do pomyślenia jest na przykład powszechny kiedyś zwyczaj składania ofiar ze zwierząt. Ale sama idea powrotu do przeszłości dla wielu jest bardzo podniecająca.
Ale dla pana samego jest raczej koszmarem.
Trudno, by było inaczej. Mam mocno w pamięci „Rok 1984” Orwella i korzenie takiego myślenia odnajduję w dzisiejszym Izraelu. Oczywiście nasz kraj jest wciąż otwartą na świat demokracją, ale już dziś istnieją potężne siły polityczne, napędzane głównie przez religię, które chcą to całkowicie zmienić. Po zburzeniu Drugiej Świątyni judaizm się bardzo rozwinął i ewoluował, znaleziono substytuty dla kapłanów, ofiar ze zwierząt, pojawiło się wielu wspaniałych rabinów. Teraz, gdy mówimy o powrocie do królestwa, oznacza to nie tylko powrót do korzeni, ale również unieważnienie rozwoju religijnego i filozoficznego judaizmu. To tak, jakby dziś w Koloseum na nowo zapraszano na walki gladiatorów i wypuszczano lwy z klatek.
Mimo że brzmi absurdalnie, kolejne wybory wygrywa prawica, pana wizja powoli zaczyna się realizować.
Rzeczywiście obecnie zarówno społeczeństwo, a co za tym idzie cała izraelska polityka, napędzana głównie strachem, mocno przesuwa się na prawo, staje się bardziej nacjonalistyczne i religijne, mniej tolerancyjne na „lewicowe” poglądy i wobec mniejszości. Sąd Najwyższy jest pod ciągłą presją prawicy, parlament uchwala kolejne antyliberalne ustawy. Stąd istnieją poważne obawy o naszą demokrację. A fundamentalizm osadników i ich pragnienie przywrócenia biblijnej przeszłości, w tym odbudowanie świątyni sprawia, że moja książka jest niemalże realistyczna. Chcę przy tym mocno podkreślić, że nie mam problemu z ludzkimi aspiracjami i z ich tęsknotą za przeszłością – to między innymi dlatego Ściana Płaczu jest taka piękna – to prosty kawałek muru ze starożytnych kamieni, przy których modlą się ludzie.
Tyle że po kilku tysiącach lat ta prostota, przynajmniej niektórym, przestała wystarczać. W Izraelu istnieje nawet Instytut Świątynny, który zajmuje się właśnie zbudowaniem Trzeciej Świątyni. To, o czym pan pisze i mówi jest więc jak najbardziej realne.
Ten Instytut nie tylko istnieje, ale prężnie działa – niedawno stworzono półtonową, pokrytą 24-karatowym złotem menorę, szyje się stroje kapłańskie, przedmioty, komponuje perfumy, jakie istniały w czasach Drugiej Świątyni – to wszystko jest dość szczegółowo opisane w Biblii, a oni skrupulatnie to wszystko odtwarzają.
Rozumiem, że chcą być przygotowani na moment, kiedy powstanie świątynia. Kiedy to może nastąpić?
Nie wiem, może to być za tydzień, za dwadzieścia lat albo nigdy. Ważne, że zapoczątkowany został pewien proces i to mnie przeraża. Kiedy polityka państwa nie opiera się na najlepiej pojętym interesie jego obywateli, ale wyłącznie na celach religijnych, jest to co najmniej niebezpieczne. Ta Trzecia Świątynia nie jest nam potrzebna. Moi dziadkowie przybyli do Izraela nie po to, by budować jakąś świątynię.