Trump w Białym Domu
Donald Trump obejmuje urząd prezydenta USA. Czego możemy się po nim spodziewać?
Wskaźnik aprobaty Trump ma dwa razy niższy od tego, z jakim w 2009 r. obejmował urząd Barack Obama (40:80 proc.). To znaczy, że wbrew pozorom jego koronne hasło „Make America great again” nie przekonało większości Amerykanów. To zresztą zgadza się z wynikiem głosowania powszechnego, które Trump przegrał trzema milionami głosów. Wygrał dzięki systemowi wyborczemu, w którym ostatecznie prezydenta wybiera kolegium elektorskie.
Inauguracji towarzyszą ostre kontrowersje. Część kongresmenów Partii Demokratycznej zapowiedziała bojkot uroczystości. Oburzyło ich pogardliwe potraktowanie przez elekta legendy amerykańskiego ruchu na rzecz równych praw czarnej mniejszości, Johna Lewisa. Lewis podważył legitymację Trumpa do prezydentury, gdy amerykańskie służby specjalne potwierdziły, że na wynik wyborów mogła mieć wpływ Rosja. To drugi gorący temat towarzyszący inauguracji.
Ostentacyjne i obraźliwe odnoszenie się Trumpa do agencji wywiadu i bezpieczeństwa jego własnego państwa ma precedens. Richard Nixon zarzucał CIA, że pomogła Kennedy’emu wygrać wybory, w których Nixon startował przeciwko niemu. Ale nigdy dotąd prezydent USA nie dawał do zrozumienia, że ma do lidera obcego państwa, w tym przypadku Rosji, większe zaufanie niż do własnych służb specjalnych.
Jeśli konflikt między służbami będzie się przedłużał, pozycja Ameryki osłabnie. Na tym przede wszystkim zależy jej rywalom i wrogom.
Prezydentura Trumpa katastrofą dla Ameryki i świata?
Rząd pisowski chce wzmacniać relacje polsko-amerykańskie. Ale czy Trumpowi na tym zależy? Skoro podziwia polityczny machoizm Putina i drwi z NATO, czemu miałby trzymać u nas kontyngent amerykański? Do tanga trzeba dwojga.
Sympatycy Trumpa, także polscy, widzą w nim symbol zerwania z tak zwaną polityczną poprawnością i gotowości do zmiany paradygmatu rządzącego polityką zachodnią. Może tak, może nie. Zmiana paradygmatu z liberalno-demokratycznego na reakcyjno-autorytarny jest możliwa i dlatego można się niepokoić nie tylko o Unię Europejską (której Trump, jak Putin, życzy rozpadu), ale o same Stany Zjednoczone.
Ameryka Trumpa postawi na protekcjonizm i bilateralizm. Europa, w tym i Polska, czerpała korzyści z wolnego rynku, kooperacji i multilateralizmu. Trump chce powrotu do przeszłości, w Europie powrót do przeszłości oznaczałby powrót do rywalizacji egoizmów państw narodowych, a to kończyło się u nas wojnami.
Zły start nie przesądza jednak, że prezydentura Trumpa okaże się w całości katastrofą dla Ameryki, a w konsekwencji i dla świata. Ale to się dopiero okaże. Na razie wiemy, że Trump ma biznesowe podejście do polityki, niezrównoważoną i narcystyczną osobowość, a nie ma doświadczenia politycznego i państwowego. To czyni go w oczach wielu nieprzewidywalnym.
Psychologowie zauważają, że motorem jego działania jest infantylna potrzeba bezkrytycznej akceptacji i ślepej lojalności połączona z totalną nieufnością i mściwością wobec wszystkich, których uznaje za swych osobistych wrogów. W jednej ze swych książek Trump opisuje lekcję, jaką zapamiętał na całe życie, gdy jako chłopak chodził z ojcem, kamienicznikiem, zbierać czynsz od lokatorów. Ojciec dzwonił do drzwi i stawał do nich bokiem. Tłumaczył to synowi tym, że w ten sposób zwiększa swe szanse przeżycia, bo lokator może zacząć strzelać.
Nie takiej osobowości oczekujemy po prezydencie USA. Jednym z warunków sukcesu Trumpa jest to, czy uda mu się zmienić swój wizerunek u ludzi, którzy nie są, mówiąc łagodnie, jego entuzjastami. Jak dotąd nic na to nie wskazuje.
To może być gorsza wiadomość niż mgliste hasła, inwektywy, buńczuczne tweety, które Trump serwuje opinii publicznej, zamiast przedstawić spójny i konstruktywny program swej prezydentury.