Jedzenie żaby z napisem Brexit
Theresa May ujawniła wreszcie publicznie, na czym ma polegać rozwód z Europą
Po miesiącach powtarzania do znudzenia wykpionej przez brytyjskich satyryków mantry „Brexit znaczy Brexit” (Brexit means Brexit) premier Theresa May ujawniła wreszcie publicznie, na czym ma polegać rozwód z Europą. Ale tylko pozornie. Wkrótce zapewne wróci do ulubionego frazesu.
Brexit to nadal lista pobożnych życzeń Londynu. Albo najdłuższy list samobójczy w historii ekonomicznej współczesnej Europy. Brytyjczycy chcieliby zjeść ciastko i mieć ciastko. Tego nawet w belgijskich cukierniach zrobić się mimo wszystko nie da.
Prawdziwym celem zapowiadanego od tygodnia wystąpienia było zapewnienie zwolenników Brexitu w Wielkiej Brytanii, że rząd May nie majstruje przy Brexicie. Brexit ma być twardy, całkowity. Nie ma mowy o żadnych połowicznych rozwiązaniach – perorowała May. To właśnie chcieli usłyszeć Brytyjczycy z małych miasteczek, niechętni imigrantom i dyktatowi Unii. Triumfował też były lider UKIP Nigel Farage. Tyle tylko, że bez szczegółów wielka obietnica May o twardym Brexicie pozostaje niewiele warta.
W istocie nie było to więc przemówienie ważne, ale nie aż tak przełomowe jak zapowiadano. May przestawiła, zresztą dość mgliście, wyjściową pozycję Brytyjczyków do negocjacji. Jak handlarz, który rzuca na rynku nierealistyczną cenę swojego produktu, wiedząc, że i tak zostanie ona zbita podczas targów.
Jedzenie ciastka
Zdaniem May po zakończeniu dwuletnich negocjacji Wielka Brytania wystąpi ze wspólnego rynku, ale będzie handlować z Unią bezcłowo – tak jakby w nim była.
Pani premier, która do wielkich mówców nie należy, wyrecytowała także formułki o ochronie kraju przed nadmierną imigracją. Szczegółów znowu zabrakło. Jakby May konieczna była, ukryta gdzieś w krzakach z boku ogródka, malutka furteczka do rozmów z Unią: „handel w zamian za pewne otwarcie rynku”. Rozmów, o których nie może nic a nic wiedzieć twardy antyeuropejski elektorat.
Były za to w jej mowie bardzo twarde fakty, które dają nadzieję tym, którzy uznają twardy Brexit za ekonomiczną bzdurę. Nad końcową umową o wyjściu z Unii głosować będą dwie izby parlamentu. Z tej obietnicy nie będzie się już mogła wycofać, a „deal” z Unią z pewnością wywoła mnóstwo kontrowersji. Do tego May wyraźnie zasugerowała, że będzie się starać wynegocjować z Unią specjalne warunki dla niektórych działów gospodarki. Zmniejszyło to strach przed ucieczką banków z Królestwa.
Nie będzie tak źle?
Te niuanse przemówienia May szybko dostrzegły rynki finansowe. Kurs funta odbił się po porannym spadku. Kursy akcji oklapły jednak jak naleśnik – w przeciwieństwie do City losy gospodarki po Brexicie są wciąż bardzo niejasne. Rozwód z Unią może kosztować ekonomię brytyjską dziesiątki miliardów funtów.
Dla równowagi May nie zrezygnowała oczywiście z zawoalowanego tradycyjnego angielskiego szantażu: zapowiedziała, że Brytyjczycy wyjdą z Unii „na dziko”, choćby bez formalnego porozumienia, ale nie zgodzą się na zbyt twarde warunki w ramach końcowego „dealu”. To oznaczałoby cła na produkty obu stron, zgodnie z zasadami Światowej Organizacji Handlu.
Premier postraszyła też Unię obniżeniem stawek podatkowych od biznesu, czyli w istocie wojną handlową z Europą. Łatwo to powiedzieć, ale dużo trudniej się na to odważyć. A May nie robi wrażenia kobiety ze stali. Tuż po przemówieniu wielu brytyjskich biznesmenów mówiło o takim pomyśle, pukając się w czoło: na cłach straciłyby oczywiście obie strony, ale najwięcej polegający na eksporcie do państw Unii Brytyjczycy.
Mało wygadana Theresa May z pewnością nie przypominała następczyni Margaret Thatcher (która w tym samym miejscu w Lancaster House ogłosiła przystąpienie Brytyjczyków do Wspólnego Rynku). Jak napisał „The Times”, ma niezwykły dar przemawiania w sposób zawiły i niejasny, nawet jeśli ma świetnie napisane wystąpienie.
Wspaniałe BBC
Kiedy dziennikarka BBC – chwała jej firmie za stalowe nerwy i niezależność – zapytała May tuż po przemówieniu w Lancaster House, dlaczego podczas kampanii przed referendum mówiła, że wyjście z Unii uderzy w dochody brytyjskich rodzin, a teraz tak entuzjastycznie popiera Brexit, nawet w skrajnej formie, wyraźnie skwaszona May nie bardzo wiedziała, jak zareagować. Wcisnęła najwidoczniej klawisz F1 na swojej klawiaturze i zalała dziennikarkę potokiem frazesów o handlu z innymi partnerami.
„Czy zatem pani premier zmieniła zdanie, czy też godzi się z biednieniem rodzin?” – chciało się złośliwie dopytać BBC. Odpowiedzi oczywiście zupełnie zabrakło. Jakby politycy nigdy nie zmieniali zdania.
May wie, że dopiero przystępuje do jedzenia żaby z napisem Brexit. Po twardych negocjacjach z Unią od wiosny tego roku i po pierwszych prawdziwych ekonomicznych skutkach Brexitu Theresa May może zacząć śpiewać jeszcze mniej pewnym głosem. Wtedy dopiero dowiemy się, co oznacza Brexit.