Po tym, jak Nigelowi Farage’owi i Borysowi Johnsonowi udało się rozkręcić antyeuropejską kampanię i przekonać Brytyjczyków, żeby w referendum zagłosowali za wyjściem z Unii Europejskiej, inni populiści w Europie nabrali wiatru w żagle i zaczęli przebąkiwać, że są następni w kolejce. Holenderski szef antyunijnej i antyimigranckiej Partii Wolności Geert Wilders namawiał swoich rodaków do pójścia w ślady Brytanii. Francuska przywódczyni Frontu Narodowego Marine Le Pen gratulowała odwagi Brytyjczykom i zapowiadała, że jeśli wygra w przyszłym roku wybory, też doprowadzi do rozwodu z Unią. We Włoszech proponujący reformy konstytucyjne premier Matteo Renzi przegrał z kretesem w referendum i, tak jak obiecał, podał się do dymisji. Triumfy zaczął natomiast święcić nieobliczalny i antysystemowy Ruch 5 Gwiazd, który w sondażach przeprowadzonych już po plebiscycie wysunął się na pierwsze miejsce z poparciem przekraczającym 32 proc. W Niemczech coraz silniejsza jest zagrażająca pozycji Angeli Merkel skrajnie prawicowa partia Alternatywa dla Niemiec, która wypłynęła na krytyce proimigracyjnej polityki otwartych drzwi. AfD zjednoczyła niezadowolonych i odrzuconych i szykuje podglebie do dobrego wyniku w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Rosnącą falę europejskiego populizmu udało się zatrzymać jedynie w Austrii, gdzie dopiero za trzecim podejściem wybrano prezydenta, stawiając jednak na proeuropejskiego lidera Zielonych Alexandra Van der Bellena, a blokując Norberta Hofera ze skrajnie prawicowej Austriackiej Partii Wolności.