Świat

Pamiętać i zapomnieć

Koniec wojny domowej w Kolumbii

Miliony Kolumbijczyków mają nadzieję, że nastanie pokój. Miliony Kolumbijczyków mają nadzieję, że nastanie pokój. Kaveh Kazemi / Getty Images
Pokój nigdy nie zamknie listy krzywd, nie wyrówna rachunków w Kolumbii. Ale co innego pozostaje...
Maj 2012. Bogota. Zamach bojowników FARC na ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Fernando Londono.David Maiolo/Wikipedia Maj 2012. Bogota. Zamach bojowników FARC na ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Fernando Londono.

Wojna trwała tu ponad pół wieku, próby zawierania pokoju kończyły się zwykle zdradą rządzących, którzy to kradli wybory, to eksterminowali rebeliantów po złożeniu przez nich broni. Rebelianci, zarażeni wirusami bezkarności, upodabniali się do wroga – zabijali także niewinnych. Teraz, po przyjęciu drugiej wersji porozumień pokojowych między rządem Juana Manuela Santosa i partyzantką FARC, świta nadzieja, że to naprawdę koniec koszmaru.

Historii nie da się łatwo opowiedzieć, bo kolejne konflikty nawarstwiały się przez dekady – i niektóre z nich nigdy się nie skończyły. Na prowincji wieśniacy walczyli przeciwko latyfundystom i państwu o reformę rolną (od lat 60., a nawet wcześniej). W miastach zbuntowani inteligenci zakładali organizacje zbrojne przeciwko władzy fałszującej wybory (lata 70.). W konflikty o ziemię i demokrację wplątała się w latach 80. kokaina – Kolumbia jest jej największym na świecie eksporterem.

Narcotraficantes to świat przestępczy, lecz z narkopieniędzy żyją oba światy – legalny i nielegalny: politycy z pierwszych stron gazet, wojskowi, paramilitares (prywatna armia latyfundystów, a z czasem także narkobiznesu), partyzanci i zwykli wieśniacy uprawiający kokę. Trudno sobie wyobrazić, by ten czynnik teraz zniknął: popyt na kokainę w USA i Europie, jak i potencjalnie duże zyski, sprawiają, że produkcja i eksport kokainy wciąż są warte ryzyka.

1.

Rozmaite fronty kolumbijskiej wojny splotły się tak mocno między sobą, że usunięcie lub wycofanie się jednego z aktorów nie zmieniało stanu rzeczy – przynajmniej do tej pory. Nie wiadomo, jak będzie teraz, ale miliony Kolumbijczyków mają nadzieję, że nastanie pokój. Porozumienie między rządem i FARC – dwoma potężnymi aktorami na scenie – oznacza koniec jednego z głównych konfliktów. Ale czy usunięte zostaną jego przyczyny: przepastne nierówności społeczne? Również po to, by sprawdzić, czy ktoś je próbuje usuwać, jadę do andyjskich wiosek z Andresem, który pracuje dla rządowej komisji odzyskiwania ziemi.

– W Kolumbii mówią o nas tontos, głupki – mówi po drodze Andres.

– O nas, czyli o kim? – dopytuję.

– O nas, mieszkańcach Pasto i prowincji Narińo.

Gdy tereny Kolumbii wyzwalały się spod władzy hiszpańskiej korony, mieszkańcy Pasto i okolic stali po stronie króla Hiszpanii. Lokalnej elicie – czyli „głupkom” – żyło się dobrze, wyzwolenie od Hiszpanii oznaczało niewiadomą. Przykładów jest więcej, mówi Andres, który uważa się za lokalnego patriotę. Np. na głównym placu Pasto znajduje się piętrowa kamienica bez schodów na górne piętro. To skutek kłótni i zapiekłości między budowniczym a inwestorem. – Głupie, prawda?

W Pasto są różne kurioza. Największe: marmurowa figura Lenina w fasadzie kościoła Chrystusa Króla. Jak głosi miejska legenda, jezuici prowadzący obok szkołę chcieli, żeby ich nową świątynię zaprojektował najlepszy architekt w mieście. Ten był ateistą i odmówił. Jezuici nalegali. Powiedział w końcu tak, ale zastrzegł sobie prawo do niekonwencjonalnych rozwiązań. Lenin z kościoła Chrystusa Króla ma wojskowe buty zamiast sandałów, apostolską szatę i trzyma sztandar. Jego figura, jak wyjaśnia Andres, znajduje się w części nośnej kościoła i nie ma jej jak usunąć. Ale nikt też nie próbuje jej zakryć. Może w kraju, w którym ks. Camilo Torres – lewicowy partyzant z lat 60. – zginął z bronią w ręku, obecność Lenina w murach kościoła nikogo nie szokuje?

Dojeżdżamy do wioski La Victoria, w gminie Tablón de Gomez. Uczucie izolacji jeszcze większe niż wcześniej. Dolina otoczona wzgórzami. Macondo odcięte od świata.

2.

W czasie starć zbrojnych między wojskiem a partyzantami La Victoria znalazła się w krzyżowym ogniu. Ludzie musieli uciekać. Takich jak oni było – wciąż jest – w Kolumbii ok. 7 mln. Jedni wracają do domów, inni osiedli w miastach, jeszcze inni błąkają się.

Rząd pomaga miejscowym urządzić się na nowo: subwencjonuje poletka kawy, uprawy pomidorów i rodzinne farmy kurze. Przysyła instruktorów, którzy udzielają porad, uczą wieśniaków, jak się robi biznesplan, jak się oszczędza.

Próbuję zebrać świadectwa miejscowych o czasach wojny. Najwięcej ponoć pamięta Odilia Sanchez, 63 lata. Jednak w rozmowie nie pada ani jeden szczegół o wojnie. Wojsko, partyzanci, strzelali. Na tym wzgórzu wojskowi, na tamtym partyzanci. Niebezpiecznie, ucieczka, teraz uprawiamy pomidory. Nic więcej.

Rosa Salazar, młodsza o pokolenie, mówi, że chętnie opowie. Ale opowiada tylko o dzisiejszych kłopotach z suszą, chwali rząd, że pomógł jej i sąsiadom się urządzić. – Nareszcie mamy szkołę i dzieci nie muszą jechać do Tablón de Gomez [miasteczka będącego siedzibą władz gminy].

– Co się działo w czasie starć zbrojnych?

– Uciekaliśmy... Wie pan, teraz to mamy inne życie. Instruktorzy nauczyli nas, jak się gospodarzyć. Ja mam farmę kur. Chce pan zobaczyć?

Żadnych szczegółów o wojnie.

Rozmawiałem jeszcze z dwiema kobietami, wyglądało to podobnie, i dopiero od Segunda Muńoza, 59 lat, który uprawia na zboczu poletko kawy, wyciągnąłem kilka zdawkowych zdań o wojnie. Za partyzanckich rządów była godzina policyjna od szóstej wieczorem do szóstej rano. Bojownicy z FARC pobierali podatki od każdego poletka, każdego sklepiku czy straganu. Zabijali? – Tylko wtedy, gdy ktoś się sprzeciwiał.

Szybka zmiana tematu. – Teraz to jest dobrze. Za moich młodych lat był głód, dzieci musiały pracować. Nie chodziliśmy do szkoły.

Dopiero z wewnętrznego raportu o konflikcie zbrojnym w regionie, który podarował mi Andres, dowiaduję się, kto dokładnie i kiedy prowadził tu działania zbrojne. Od lat 80. byli tu partyzanci FARC. Pojawiali się też prawicowi paramilitares. Raport mówi o rannych i zabitych w starciach z wojskiem. O wypędzeniach z ziemi i zbiorowych ucieczkach. O współpracy mieszkańców z FARC i narkobiznesem, kiedy to zamienili legalne rolnictwo na nielegalne uprawy maku. Na obszarach prowincji Narińo, bliżej wybrzeża Pacyfiku, nadal rządzą bandy narko i paramilitarni. Jest też FARC, ale po podpisaniu pokoju wkrótce się wycofa. Raport kończy się stwierdzeniem, że „panuje względny spokój, choć nadal odczuwa się strach, a konflikt zbrojny jest wciąż obecny w zbiorowej wyobraźni”.

3.

Zagadkę milczenia o czasach wojny rozwiązuje Jairo Albán, lider wioski, lat 41.

– Nikt niczego nie pamięta, bo tak postanowiliśmy – wyjaśnia.

– Co postanowiliście? – dopytuję.

– Postanowiliśmy zapomnieć. Nie rozmawiamy o tym, co się tu działo.

– Wszyscy?

– To kolektywna decyzja. Chcemy zostawić tamto za sobą i patrzeć naprzód.

– Jak na to wpadliście?

– Doradzili nam psychoterapeuci.

Prócz instruktorów uczących biznesu do wioski przyjeżdżali psychoterapeuci. Prowadzili warsztaty, a w cięższych przypadkach indywidualne terapie. Psychologowie powiadają, że osoby cierpiące na zespół stresu pourazowego – a to przypadek wieśniaków z La Victorii – unikają myśli i rozmów, które przypominają im o traumatycznych zdarzeniach.

– Nie ma czegoś takiego jak „amnezja z wyboru” – tłumaczy Lina Rondon, psycholożka z Bogoty, która prowadziła zajęcia z wypędzonymi w różnych rejonach kraju. – Ludzie nie wybrali amnezji, oni są straumatyzowani i nie potrafią mówić o tym, co zaszło.

Z wioski La Victoria tylko Oneida Albán, 38 lat, którą spotkam później, powie, że ani nie potrafi, ani nie chce zapomnieć. Uciekała przed wojskiem i partyzantami z ośmiomiesięcznym brzuchem. Szczęśliwie nie poroniła. Mieszkała w jaskini. Jako jedyna wróciła do wioski, gdy wciąż toczył się konflikt. Uznała, że co ma być, to będzie. – Trzeba mówić o tym, cośmy przeżyli – przekonuje. Inaczej złe wspomnienia zjedzą nas od środka. Ale trzeba też przebaczyć; pozwolić sobie i tamtym zacząć od nowa. Oneida mówi spokojnie, jak ktoś, kto przepracował traumę i nie ma problemu z opowiadaniem o horrorze.

4.

Ci, którzy w czasie wojny ucierpieli najbardziej, są za pokojem bez żadnych „ale”. Carlos Santa Cruz z innej wioski, lat 53, przebywał na wygnaniu w mieście przez dekadę. Gdy z jednej strony strzelało wojsko, a z drugiej partyzanci, wszyscy domownicy kładli się na ziemi. Carlos bał się, że partyzanci zabiorą synów do oddziału, więc wywiózł ich i córkę do miasta. Dobytek upychał w kanistrach na mleko i wywoził na raty. Sam wyjechał jako ostatni z rodziny pożyczoną taksówką, udając taksówkarza. Po dekadzie nieobecności musiał odbudować całą gospodarkę. Uprawia ziemniaki. Popiera pokój z FARC.

Podobnie Maria José Pizarro, 38 lat, którą spotykam w Bogocie. Jej ojciec był dowódcą guerrilli miejskiej. Nazywał się Carlos Pizarro i do dziś jest legendą wśród lewicowej inteligencji. Na mocy układów z rządem Pizarro wyszedł z podziemia i zgłosił swoją kandydaturę na prezydenta. – Pozwolono mu żyć 45 dni – mówi Maria José, która w dniu śmierci ojca miała 12 lat; dziś kieruje Narodowym Centrum Pamięci, które zbiera dokumenty i relacje o czasach wojny domowej.

Nie wiadomo, kto zlecił zabójstwo Pizarra – egzekutora zbrodni zabito na miejscu, zrywając nić łączącą go ze zleceniodawcami. Maria José jest przekonana, że była to zbrodnia państwowa. Gdy już jako dorosła kobieta dobijała się o prawdę, dostawała pogróżki, które zmusiły ją do emigracji – na siedem lat wyjechała do Barcelony. Nie ma wątpliwości, że tylko pokój między rządem a FARC stwarza nadzieję na lepszą przyszłość. Nie zamierza jednak niczego zapominać i będzie dochodzić prawdy o tym, kto zlecił zabójstwo ojca. Nie ma wielkiej nadziei, że kiedykolwiek się tego dowie.

Jak uświadomił mi Andres Albán, gdy odwiedzaliśmy wioski, większość ofiar wcale nie chce zemsty. Zazwyczaj chcą usłyszeć „przepraszam”, to wystarczy. Był świadkiem spotkania rodzin ofiar z dowódcami wojska. Pewna kobieta wykrzyczała miejscowemu dowódcy płk. Luisowi Cuellarowi, że armia i paramilitarni zamordowali jej męża, który nie popełnił żadnego występku. Ich syn stracił nie tylko ojca, lecz i szansę na lepsze życie, bo zamiast się uczyć, musiał jej pomagać, tzn. pracować. Chcę, żeby błagał mnie pan o wybaczenie! – wykrzyknęła ze złością. Pułkownik wstał, przeszedł całą salę w stronę kobiety. Napięcie nie do wytrzymania, bo nikt nie wiedział, co zrobi macho w mundurze, obrażony publicznie przez kobietę. Gdy wypowiedział magiczne: proszę panią o wybaczenie, kobieta uścisnęła go i mocno przytuliła: wybaczam. Pułkownik wrócił na miejsce zalany łzami.

5.

Szokiem po tych rozmowach było dla mnie spotkanie z Dianą (imię zmienione). Diana, po czterdziestce, jest elegancką kobietą z klasy wyższej, mieszka w zamożnej dzielnicy Bogoty, pracuje od lat w organizacjach pozarządowych. Rozmawia się nam miło, dopóki nie schodzimy na porozumienie pokojowe – Diana zamienia się w politycznego jastrzębia: FARC – zbrodniarze, terroryści, powinni wszyscy siedzieć, Santos zdrajca, nie ma zgody na taki pokój, skandal!

Diana nigdy nie doznała od FARC krzywdy, choć ma w rodzinie kuzyna, którego partyzanci porwali w latach 90. i przetrzymywali przez kilka miesięcy. Ani teraz, ani nigdy wcześniej – a znamy się od dawna – nie słyszałem, by mówiła z taką namiętnością przechodzącą w nienawiść o zbrodniach wojska czy paramilitarnych, mimo że ma szeroką wiedzę na ten temat.

Dlaczego ludzie, którzy osobiście ucierpieli w wojnie, są bardziej skłonni wybaczyć i popierają pokój rządu i FARC, a tacy jak Diana nie? Zadałem to pytanie kilku osobom. Najbardziej przemawiającej odpowiedzi udzielił Mauricio Romero, badacz z Uniwersytetu Javeriana. Ta nienawiść ma wiele wspólnego z podziałem miasto–wieś. Ludzie tacy jak Diana doskonale potrafią utożsamić się z cierpieniami ludzi takich jak oni sami – i są kompletnie nieczuli na krzywdy wieśniaków; zwłaszcza tych, którzy wstępowali do FARC lub wspierali partyzantów.

Jakich krzywd od FARC doznali mieszkańcy miast? Z powodu porwań dla okupu dokonywanych przez FARC ucierpiało ok. 25 tys. osób z klasy średniej i wyższej. Polityczni wrogowie układów rządu z FARC potrafili przekuć empatię dla porwanych w nienawiść do porywaczy partyzantów i zarazem przedstawić FARC jako jedynego Złego w tej wojnie. W oczach ludzi nienawidzących FARC prezydent Santos, który zawarł porozumienie pokojowe, to zdrajca swojej klasy społecznej. Ogromną rolę odgrywa też tradycyjny konserwatyzm uprzywilejowanych, którzy wszelkie zmiany w duchu postępu traktują jako potencjalne zagrożenie castrochavizmem (od nazwisk Castro i Chaveza), a tak naprawdę boją się o swoje przywileje. Wejście FARC do legalnej polityki może tym przywilejom w przyszłości zagrozić. Ta nienawiść nie jest bezinteresowna.

6.

Pierwszego grudnia kolumbijski parlament zaakceptował drugą wersję porozumień pokojowych z FARC. W ponownych negocjacjach, prowadzonych w trójkącie: Santos–FARC–były prawicowy prezydent Alvaro Uribe, wzięto pod uwagę niektóre postulaty przeciwników układu pokojowego. Nowy tekst porozumień przewiduje m.in., że partyzantów łatwiej będzie skazać za przestępstwa wojenne, muszą wyjawić ukrywane dobra i pieniądze, a zwrot ziemi poszkodowanym ma się dokonywać bez naruszenia własności prywatnej. Ten ostatni punkt może być w przyszłości źródłem nowych konfliktów – ogromne obszary zostały w czasie wojny domowej zagrabione przez wielkich właścicieli.

Pierwsza wersja porozumień pokojowych została odrzucona 2 października w ogólnonarodowym plebiscycie przewagą zaledwie pół procent głosów. Wśród przyczyn tamtej porażki wskazywano: huragan na wybrzeżu karaibskim, przez który tysiące ludzi nie poszło do urn; niską frekwencję 38 proc.; czarną propagandę skrajnej prawicy, która głosiła, że Santos oddaje Kolumbię „komunistom”. Resentymenty ludzi dotkniętych trudną sytuacją ekonomiczną – partyzanci dostaną tymczasowo minimalne pensje, które pozwolą im rozpocząć życie w cywilu.

Pięć dni po przegranym plebiscycie Santos otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla, która pokazała przeciwnikom, że świat uważa pokój z FARC za właściwą drogę.

Liderem przeciwników pokoju z FARC jest wspomniany Uribe. To polityk reprezentujący interesy wielkich hodowców, plantatorów i innych biznesów. Przez paramilitarnych i część armii jest uważany za swojego człowieka; według informacji amerykańskiego wywiadu wojskowego DIA był przed laty uwikłany we współpracę z narkobaronem Pablem Escobarem. Jako prezydent w latach 2002–10 wydał partyzantom wojnę na śmierć i życie – i mocno ich osłabił.

Wrogą pokojowi kampanię Uribe kupili przeważnie ludzie tacy jak Diana – z niektórych dużych miast, dobrze osadzeni w życiu. Lecz jeśli wojna wróci, ucierpią przede wszystkim tacy jak Odilia Sanchez, Oneida Albán, Rosa Salazar, Segundo Muńoz, Carlos Santa Cruz z wiosek w gminie Tablón de Gomez i tysiącach innych. Wielu, którzy ucierpieli, jest mimo wszystko skłonnych wybaczyć. Wielu, którzy nigdy krzywd nie doznali i którzy bronią swoich przywilejów, politycznym wrogom nie odpuszczą. Możliwe, że w tym szczególe tkwi jedna z tajemnic długowieczności kolumbijskiej tragedii.

Artur Domosławski z Tablón de Gomez

Polityka 51.2016 (3090) z dnia 13.12.2016; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Pamiętać i zapomnieć"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną