To już koniec – powiedział Martin Schulz, a europarlament zgodził się ze swoim odchodzącym szefem i wezwał do zamrożenia rozmów akcesyjnych z Turcją. Rezolucja nie jest wiążąca – decyzję musi podjąć Rada Europejska. Ale mocniejszych słów krytyki Turcja z Brukseli jeszcze nie słyszała. Według europosłów Ankara „nie pasuje już do Unii”. Wnioskodawcom chodziło o bezprecedensowe prześladowania opozycji po nieudanym zamachu stanu z 15 lipca oraz zapowiedź przywrócenia kary śmierci.
Rozmowy akcesyjne z Turcją trwają już od 11 lat, choć od 2013 r. stoją w miejscu. Z początku przeszkodą było stanowisko Cypru, który domaga się od Ankary zakończenia okupacji północnej części wyspy. Ostatnio rozmowy ugrzęzły z powodu autorytarnych zapędów prezydenta Recepa Tayiipa Erdoğana. Nie zostaną jednak zerwane – sprzeciwiają się temu wszystkie unijne rządy, poza austriackim. Unijni liderzy chcą utrzymać fikcję negocjacji, ponieważ boją się o los podpisanej w marcu umowy o syryjskich uchodźcach. Turcja zobowiązała się ich zatrzymać w zamian za pomoc finansową oraz wprowadzenie ruchu bezwizowego dla Turków. O ile jednak pieniądze płyną, to zniesienie wiz jest proceduralnie niemożliwe. Erdoğan już wcześniej zapowiadał, że jeśli nic się nie zmieni, puści uchodźców do Unii. W reakcji na rezolucję europarlamentu Ankara zagroziła, że sama zerwie rozmowy z Unią i przystąpi do Szanghajskiej Organizacji Współpracy, sponsorowanej przez Rosjan i Chińczyków „anty-Unii”. Tureccy komentatorzy są zgodni, że do rozwodu Turcji z Unią prędzej czy później dojdzie – tyle że jeszcze nie teraz, bo Erdoğan sam chce wybrać kiedy.