W pięciotysięcznej Sevnicy, słoweńskim miasteczku nad rzeką Sawą, urodziła się 46 lat temu, jeszcze za Jugosławii, przyszła pierwsza dama Ameryki. Nazywała się Melanija Knavs, mieszkała z rodzicami w blokach, gdzie osadzano okolicznych rolników; mama pracowała w fabryce odzieżowej Jutranka (która już za Słowenii zbankrutowała), ojciec miał na parkingu sklepik z częściami samochodowymi. W Sevnicy zapamiętano, że była miła i miała talent do robienia na drutach; na studia wyjechała do Ljublany, a przy pierwszej okazji prysnęła do Mediolanu, po linii mody. I tak się zaczęło – aż w 2005 r. została panią Trump. Teraz będzie drugą po Angielce Louisie Adams – i po 187 latach – pierwszą pierwszą damą urodzoną za granicą i pierwszą, dla której angielski nie jest językiem ojczystym. Bywały tu już za to byłe modelki, Betty Ford i Pat Nixon (choć Melania jakoś je przebija, bo pozowała nago). Podobnie jak mąż była w kampanii odpychana przez establishment republikanów, a splagiatowane z Michelle Obamy wstawki w jej przemówieniu naraziły ją na kpiny. Teraz będzie się mogła odkuć.
Sevnica jest rzecz jasna w Melanię zapatrzona, wywiesiła amerykańskie flagi i nowy miejscowy deser nazwała jej imieniem. Miasteczko liczy, że teraz przyciągnie turystów, co bardzo by się przydało, bo zasiedlają je głównie sfrustrowani biali, mający kłopoty z pracą, tęskniący za lepszymi czasami, które już były (można powiedzieć: miejscowy odpowiednik trzonu elektoratu Trumpa). Może problemy rozwiązałoby pole golfowe, zastanawiają się w Sevnicy – po starej znajomości, panie prezydencie Trump?