Korea Południowa żyje skandalem związanym z prezydent Park Geun-hye, która dopuściła do tajemnic państwowych swoją najbliższą przyjaciółkę. Choi Soon-sil nie pełni żadnych funkcji publicznych, spełnia za to wszelkie kryteria szarej eminencji, zachowującej wielkie polityczne wpływy, które nie zostały uzyskane w drodze wyborczego mandatu.
Panie przyjaźnią się, odkąd oboje rodzice prezydent (ojciec też był prezydentem, rządził dyktatorsko) zginęli w latach 70. w zamachach. Z kolei ojciec Choi, przywódca własnego Kościoła, zaprzyjaźnił się z młodą osieroconą Park. Pastorówna miała po nim odziedziczyć przewodnictwo duchowe nad prezydentówną.
Gdy jednak wygrała wybory, druga miała stać się szamanką wpływającą na głowę państwa. A jeszcze, to pewne, redagowała oficjalne przemówienia i doradzała, także w sprawach dotyczących bezpieczeństwa narodowego i polityki wobec Korei Północnej. Przy okazji jej fundacje obracały milionami dotacji.
Kontrowersji nazbierało się dość, by prezydent Park pozostało poparcie ledwie kilkunastu procent rodaków. Koreańczycy wyszli na ulice i podczas sporych demonstracji zażądali, by ustąpiła. W odpowiedzi przemeblowała rząd, spróbowała nawet powołać jakiś gabinet jedności, ale opozycja ją zignorowała, by dalej pogrążała, tracąc energię na łagodzenie kryzysu.
Dymisji nie będzie
Park urzędu raczej nie złoży, jego konstytucyjna pozycja jest zbyt silna. Co najwyżej może zostać przesłuchana przez prokuratorów, w przeciwieństwie do Choi Soon-sil nie zostanie pociągnięta do odpowiedzialności karnej.
Jeśli nic się nie zmieni, nie zajdą jakieś gwałtowne okoliczności, w których dowiedzie swojej prezydenckości, dotrwa w osłabieniu do wyborów i za rok