Gadatliwy dyrektor
Szef FBI w ogniu krytyki. Jego decyzja może przesądzić o wyniku wyborów w USA
Gromy krytyki spadają na głowę dyrektora FBI Jamesa Comeya za oznajmienie na 12 dni przed wyborami o wznowieniu śledztwa w sprawie używania przez Hillary Clinton prywatnego serwera mailowego do służbowej korespondencji w Departamencie Stanu.
Krytycy – tak się składa, że niemal wyłącznie zwolennicy kandydatki Demokratów – zarzucają mu, że pogwałcił tradycyjną zasadę niepodejmowania przez amerykański Departament Sprawiedliwości, któremu podlega FBI, żadnych kroków bezpośrednio przed wyborami, które mogą wpłynąć na ich wynik. A po komunikacie Comeya notowania Hillary w sondażach poszybowały w dół.
Kłopotliwe maile Hillary Clinton
Zasada niezależności wymiaru sprawiedliwości od polityki brzmi pięknie, ale nawet w Ameryce to tylko ideał, od którego rzeczywistość się oddala. W lipcu Comey zalecił, by nie stawiać Clinton kryminalnych zarzutów i zgodnie z tą rekomendacją Prokurator Generalna Loretta Lynch nie oskarżyła jej o popełnienie przestępstwa. Już wtedy wzbudziło to zastrzeżenia, bo sam dyrektor przyznał, że Hillary wprowadzała w błąd opinię, mówiąc na przykład, że w jej mailach nie było tajnych informacji, co nie było prawdą. Republikanie podnieśli alarm, że szef FBI potraktował kandydatkę zbyt pobłażliwie, gdyż za podobne czyny inni dostają wyroki więzienia. Na krótko przed lipcowym oświadczeniem Comeya Lynch spotkała się „przypadkiem” na lotnisku z mężem Hillary, byłym prezydentem Clintonem, i rozmawiała z nim przez pół godziny.
Dzięki WikiLeaks pojawiły się dalsze sygnały nieczystej gry. Wyższy urzędnik resortu sprawiedliwości kontaktował się z szefem kampanii Clinton Johnem Podestą. W komputerze męża Humy Abedin, najbliższej asystentki Hillary, znaleziono dalsze maile, poprzednio nieujawnione przez Departament Stanu, które mają podobno znaczenie dla śledztwa w sprawie Clinton. Prawnicy wypowiadający się w telewizji Fox News uważają, że decyzja o ewentualnym oskarżeniu kandydatki powinna być podjęta nie jednoosobowo, a przez Grand Jury (Wielką Ławę Przysięgłych), czyli wyselekcjonowaną grupę obywateli.
Comeyowi zarzucano, że uniewinniając Clinton, chce zachować posadę w nowej administracji. W tej sytuacji dyrektor najwyraźniej postanowił ratować twarz – albo, jak kto woli, inną zupełnie część ciała – i ogłosił wznowienie dochodzenia. Jego obrońcy twierdzą, że nie mógł postąpić inaczej, a nawet ocalił w ten sposób wiarygodność FBI w oczach opinii i Kongresu.
Wypadło to jednak niezręcznie. Niektórzy prawnicy zwracają uwagę, że jego komunikat powinien być uzupełniony na przykład komentarzem, żeby ze wznowienia śledztwa nie wyciągać pochopnych wniosków. I że w ogóle Comey powinien być bardziej powściągliwy – w lipcu, zamiast publicznego ogłaszania o niestawianiu Clinton zarzutów i komentowania sprawy w Kongresie, powinien przekazać swoje rekomendacje prywatnie. Tym bardziej że w całej sprawie wciąż jest mnóstwo niejasności. Ale znowu – takie głosy krytyczne słychać raczej tylko z obozu Hillary.