Trzecią i ostatnią debatę prezydencką Donald Trump zaczął dobrze. Kontrolował swoje emocje, swoje ego, swój język ciała. Ale później dał się wyprowadzić z równowagi i Hillary Clinton skradła mu show. Trump wrócił do siebie: przerywał, rozdawał ciosy na ślepo, miotał epitety („nasty woman”, wstrętna baba). Na tym tle ubrana w gustowną jasną tunikę Hillary nabierała prezydenckiej powagi.
W tej debacie, jak i w poprzednich, chodziło o trzy sprawy. Po pierwsze o to, by przedstawić się milionom wyborców w roli lidera państwa i narodu. Po drugie o to, by przyciągnąć do swej kandydatury wyborców niezdecydowanych. Po trzecie, by zarazem skonsolidować wyborców już pozyskanych. Myślę, że po trzech debatach wolno powiedzieć, że w punkcie pierwszym, drugim i trzecim pani Clinton wypadła lepiej.
Dla Trumpa trzecia debata była ostatnią szansą wydobycia się z dołka, w jaki wpadł po drugiej debacie. Kryzys zaostrzyły upublicznione sprośne przechwałki Trumpa, które pogrążały go w oczach nie tylko zwolenniczek i zwolenników Hillary, ale także w części tradycyjnego elektoratu Republikanów. Trump nie znalazł na to dobrej odpowiedzi, a Clinton mogła z poniesionym czołem bronić w debacie godności i praw kobiet.
Trump nie wykorzystał w walce bulwersujących nagrań, w których współpracownicy Clinton rozważają posłużenie się prowokacjami do wywołania zamieszek na wiecach jej rywala. Obserwatora z Europy może to szokować tak, jak szokujące było uchylanie się Trumpa od jasnej odpowiedzi, czy uzna swoją ewentualną – a w świetle sondaży i wyników wyborów w kluczowych stanach coraz bardziej prawdopodobną porażkę.
Jeśli wierzyć sondażom – ale ludzie mogą wstydzić się, że chcą głosować na Trumpa i nie mówią prawdy ankieterom – agresywny, seksistowski miliarder bez doświadczenia państwowego (co przekonująco pokazała w debacie Clinton) nie jest w stanie przebić szklanego sufitu czterdziestu procent poparcia.
W trzeciej debacie miał dobre momenty, gdy punktował Hillary choćby w sprawach ekonomii czy polityki zagranicznej, ale pani Clinton celnie ripostowała. Media światowe natychmiast wyłapały z debaty moment, kiedy Hillary nazywa Trumpa „marionetką Putina”, który próbuje się mieszać w sprawę wyborów prezydenckich.
Sądzę, że w ostatniej debacie udało jej się dotrzeć do sporej części niezdecydowanych z kluczowym w tej kampanii przekazem, że Trump nie tylko nie nadaje się na prezydenta wciąż najpotężniejszego państwa na świecie, ale mógłby Ameryce zaszkodzić. Że nie uczyni jej wielką, tylko zrobi z niej pośmiewisko.