Silny człowiek – tak do dziś kojarzy się Adolf Hitler w wielu krajach Afryki i Azji
„Hitler zmasakrował trzy miliony Żydów” – powiedział prezydent Filipin Rodrigo Duterte na konferencji prasowej po powrocie z podróży do Wietnamu 30 września. „My mamy trzy miliony narkomanów. Bardzo chętnie bym ich zarżnął”. Chwilę później dodał, że zabicie tylu Filipińczyków uzależnionych od narkotyków „rozwiązałoby problem mojego kraju i uchroniło przed nim następne pokolenie”.
Duterte nie doszacował liczby zamordowanych w Holocauście, którą historycy oceniają na 6 mln. Na razie władze Filipin dalekie są od tego rekordu. Według niezależnych źródeł policja, a także cywile, którzy korzystają z zachęty prezydenta, zabili do tej pory około 3,7 tys. osób podejrzewanych o to, że biorą narkotyki albo nimi handlują. Policja przyznała się do zabicia 1120 osób.
Duterte wygrał wybory na Filipinach w czerwcu, obiecując obywatelom bezwzględną i krwawą wojnę z narkotykami. Kiedy był wcześniej prezydentem wielkiego miasta Davao, akceptował działanie policji i prywatnych „szwadronów śmierci”, zabijających handlarzy narkotyków. W ciągu dekady zamordowano w ten sposób ponad tysiąc osób. W 2009 r. Duterte mówił: „kiedy prowadzisz nielegalną działalność w moim mieście tak długo, jak jestem prezydentem, pozostajesz celem zabójstwa”. Kiedy sąd wypuścił z aresztu jednego z narkotykowych baronów, miał rzec, że tacy ludzie „mogą wyjść tylko w trumnie”.
Prezydent ma ostry język, który podoba się Filipińczykom. Gwałt popełniony przez zbuntowanych więźniów na australijskiej misjonarce skomentował: „Była taka piękna. Prezydent miasta powinien być pierwszy”. A kiedy zirytował go korek wywołany wizytą papieża Franciszka, stwierdził: „Chciałem mu powiedzieć: »Papież, ty skurwielu, jedź do domu. Nie odwiedzaj nas więcej«”.
Protestami świata – w szczególności przywiązanych do przestrzegania praw człowieka dyplomatów krajów Unii Europejskiej – Duterte się nie przejmuje. O Europejczykach powiedział, że mają kurze móżdżki, i zwrócił im uwagę, że powinni się bardziej zajmować losem uchodźców z Bliskiego Wschodu uciekających do Europy, a mniej Filipinami. „Pozwalacie im gnić, a potem przejmujecie się śmiercią jednego, dwóch czy trzech tysięcy?” – szydził. Prezydenta Obamę, który go skrytykował za łamanie praw człowieka, nazwał publicznie skurwysynem, a kiedy USA odmówiły mu sprzedaży broni, powiedział, że Obama „może iść do diabła”.
Stosunek prezydenta Duterte do przywódcy nazistowskich Niemiec pozostaje jednak złożony. W tym samym wystąpieniu oświadczył, że uznawanie go za kuzyna Hitlera – co prasa zachodnia robiła przed wyborami – to próba zawstydzenia Filipińczyków, którzy, o czym cały świat powinien wiedzieć, są narodem dumnym i suwerennym. Skarżył się także, że CIA próbuje go zabić.
Kult silnego człowieka
Duterte nie jest ani pierwszy, ani jedyny. Hitler w wielu krajach pozaeuropejskich postrzegany jest zupełnie inaczej niż w Europie – jako silny przywódca, który walczył z Zachodem.
W październiku 2015 r. premier Izraela Beniamin Netanjahu oskarżył Wielkiego Muftiego Jerozolimy Haj Amina al-Husseiniego, że w 1941 r. dostarczył Hitlerowi pomysł „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, czyli Zagłady. Netanjahu minął się z prawdą, choć duchowy przywódca sunnitów rzeczywiście współpracował z Hitlerem. W 1937 r. uciekł przez Liban i Włochy do Niemiec, gdzie pomagał Hitlerowi werbować muzułmańskich Bośniaków do SS – przekonując ich, że podzielają wspólne wartości: szacunek dla rodziny, porządku, przywódcy i wiary.
Mufti został sojusznikiem Hitlera nie tyle i nie tylko z powodu antysemityzmu – był zaciekłym przeciwnikiem syjonizmu i migracji Żydów do Palestyny – ale głównie ze względu na wspólnego wroga, czyli Imperium Brytyjskie. Muzułmanów przekonywał, że Niemcy nigdy nie skolonizowały żadnego kraju arabskiego, podczas gdy Rosja i Anglia – tak. Od Hitlera żądał przede wszystkim poparcia niepodległości krajów arabskich i gwarancji, że w Palestynie nie powstanie państwo żydowskie. Na spotkaniu 28 listopada 1941 r. Hitler obiecał to wszystko al-Husseiniemu.
Antykolonialne i nacjonalistyczne ostrze hitlerowskiej ideologii oraz antysemityzm sprawiły, że Hitler do dzisiaj ma wielbicieli w świecie arabskim. Po upadku Francji w 1940 r. na ulicach Damaszku (wówczas mandatu Francji, czyli właściwie kolonii) śpiewano: „Nigdy więcej Monsieur, nigdy więcej Mister, Allah jest w niebiosach, a Hitler na ziemi”. Generał Rommel – który przez lata wygrywał wojnę z Brytyjczykami w Afryce Północnej – był tak popularny, że witano się okrzykami „Heil Rommel”. W kwietniu 1941 r. pronazistowski premier Iraku próbował dokonać zamachu stanu, na co Brytyjczycy odpowiedzieli ofensywą wojskową i okupacją tego kraju.
Hitler z Afryki
Także w Afryce Adolf Hitler miał swoich wielbicieli. Najbardziej znanym z nich był Chenjerai Hunzvi, współtowarzysz walki Roberta Mugabe o wolność Zimbabwe. Nie ma możliwości, żeby Hunzvi – który przyjął pseudonim bojowy Hitler – nie wiedział, co przywódca nazistowskich Niemiec miał na sumieniu. Studiował bowiem w Rumunii i w Polsce na początku lat 80. – skończył u nas nawet medycynę, którą przez chwilę praktykował w Zimbabwe – i miał żonę Polkę.
Hunzvi był człowiekiem brutalnym i bezwzględnym. Jego żona Wiesława Hunzvi uciekła od niego z Zimbabwe w 1992 r., a po powrocie napisała fabularyzowaną historię swojego małżeństwa (wydaną w 1994 r. po polsku pod wymownym tytułem „Biała niewolnica”). Wspominała, że mąż ją bił i znęcał się nad nią z sadystycznym upodobaniem – tak bardzo, że bała się o swoje życie.
Sama biografia Hunzviego jest otoczona tajemnicą. „W czasie wojny nie oddał ani jednego wystrzału” – twierdziła później jego była żona. Według oficjalnej biografii rozpoczął walkę z białym rasistowskim reżimem w Zimbabwe, kiedy miał 16 lat. To wtedy przyjął pseudonim Hitler. Mówił, że przed 1974 r. – kiedy wyemigrował z kraju – siedział w więzieniu, w którym poznał głównych przywódców walki o wyzwolenie ówczesnej Rodezji: Roberta Mugabe i Joshuę Nkomo. Ale dowodów na to nie było, a sceptycy twierdzili, że był za młody, by doświadczeni weterani dopuścili go do swojego grona. W 1978 r. miał zostać ranny w zamachu bombowym w Lusace, stolicy sąsiedniej Zambii. Znów jednak nie było na to świadków.
Prawdziwą (i ponurą) karierę Hunzvi zrobił w latach 90. Wrócił do kraju w 1990 r., ale ominęły go rządowe posady, na które liczył. Prowadził praktykę lekarską, która szła średnio. Koledzy z dawnych czasów zrobili go jednak szefem związku weteranów. Kiedy przyłapano go na wypłacaniu sobie pieniędzy z kasy związku, próbując przykryć ten fakt, poprowadził weteranów na demonstracje antyrządowe i wymusił podwyżkę rent. W 2000 r. Mugabe zlecił mu terroryzowanie białych farmerów i przeciwników politycznych. Hunzvi wywiązał się z tego zadania znakomicie. Wielu obywateli Zimbabwe – białych i czarnych – szykowało wówczas Gap bags (ang. torba na przełęcz), zestaw ubrań i kosmetyków na wypadek, gdyby trzeba było uciekać z kraju.
Towarzysze Hunzviego z czasów partyzantki przybierali różne groźne pseudonimy, takie jak Towarzysz Szatan albo Stalin Mau Mau (Mau Mau to nazwa powstania Kenijczyków przeciwko kolonialnym rządom brytyjskim z lat 1952–60, brutalnie stłumionego przez władze). Zdaniem Petera Godwina, białego mieszkańca Zimbabwe, dziennikarza i autora znakomitych książek o historii tego kraju, obierali sobie takie przezwiska po to, by skuteczniej terroryzować cywilów.
W czasie wojny partyzanckiej w latach 70. technika walki przeciwników białego reżimu w Zimbabwe polegała w znacznej mierze na terrorze. Godwin, który wtedy jako młody człowiek należał do „białej” policji, widział wielokrotnie okrutnie zamordowanych czarnych – kobiety wbite na pal czy okaleczonych mężczyzn z poderżniętym gardłem. Pseudonim Hitler miał budzić przerażenie. Człowiek, który go nosił, musiał stosować przemoc bez wahania. Hitler pasował przy tym do imienia, które Hunzviemu nadano przy narodzinach: Chenjerai w języku Szona oznacza „strzeż się”. Zmarł w apogeum kampanii Mugabe przeciw białym farmerom w 2001 r. Podobno na malarię, ale bardzo możliwe, że prawdziwym powodem było AIDS.
Hitler ma wielu miłośników również w Indiach. W październiku 2012 r. lokalne władze zamknęły wprawdzie sklep z odzieżą Hitler w Ahmedabadzie z powodu „braku wrażliwości kulturalnej”, zostawiając z nazwy tylko kropkę nad literą „i” (w jej środek wpisana była swastyka, która jest starożytnym indyjskim symbolem). Właściciel sklepu Rajesh Shah był rozczarowany. „Byliśmy popularni z powodu tej nazwy” – powiedział agencji Bloomberg. „Nasi klienci nie byli nią zdenerwowani. Mówili: »nie zmieniajcie jej«”.
W Indiach świetnie sprzedaje się „Mein Kampf”, której dystrybucja jest całkowicie legalna (na rynku indyjskim funkcjonuje jej 13 wydań). „To dla nas klasyka, musimy ją sprzedawać” – wyjaśnił w 2014 r. menedżer księgarni w nowoczesnym centrum handlowym w Udajpurze prawnikowi z Izraela Joshowi Sheinertowi, który potem swój wstrząs opisał w „Jerusalem Post”. Hitler w Indiach nie kojarzy się z antysemityzmem i Zagładą, które dla Hindusów są sprawami odległymi. Był jednak wrogiem Wielkiej Brytanii, dawnej kolonialnej metropolii, która przez dekady pozostawała głównym wrogiem indyjskiego nacjonalizmu. W 2006 r. w Mumbaju otworzyła się kawiarnia Hitler’s Cross (Krzyż Hitlera), a w 2011 r. w mieście Nagpur – klub bilardowy Hitler’s Den (w swobodnym przekładzie Pod Hitlerem).
Hitler z Bollywood
Hitler pojawia się również w filmach z Bollywood i wcale nie wypada w nich źle. „Hero Hitler in Love” („Bohater Hitler zakochany”) to komedia o przygodach porywczego bohatera z wybuchowym temperamentem. W telewizji emitowano telenowelę „Hitler Didi” („Wielka siostra Hitler”). Nakręcono także film historyczny „Gandhi to Hitler” („Od Gandhiego do Hitlera”), opowiadający historię listu skierowanego przez Mahatmę Gandhiego, wielkiego przywódcę Indii w walce z brytyjskim kolonializmem, do Hitlera. Jeden z liderów hinduskiego nacjonalizmu Subash Chandra Bose także był jego zwolennikiem i nawet uciekł do Niemiec w 1940 r. W listopadzie 1941 r. w Berlinie powołano Centrum Wolnych Indii i formowano Legion Wolnych Indii, przede wszystkim z jeńców hinduskich wcześniej służących w armii brytyjskiej, którzy dostali się do niewoli w Afryce Północnej.
Hitler jest więc w Indiach wrogiem kolonializmu – i przede wszystkim postrzegany jest z tej perspektywy. Według Navrasa Jaata Aafrediego, profesora nauk społecznych na Gautam Buddha University w Delhi, popularność nazistowskiego przywódcy bierze się w znacznej mierze z fatalnego poziomu nauczania historii w hinduskich szkołach, zwłaszcza historii Europy. Hitler – o ile w ogóle się w niej pojawia – występuje jako człowiek, który osłabił Imperium Brytyjskie na tyle, że musiało opuścić Indie. Inaczej Brytyjczycy nigdy dobrowolnie by się nie zgodzili na przyznanie Indiom niepodległości. Antysemityzm tu praktycznie nie istnieje, a samych Żydów mieszka niewielu – szacunki mówią o kilku tysiącach. Nigdy też nie byli prześladowani jako mniejszość.
Podobnie jak na Filipinach także w Indiach Hitler jest przede wszystkim postrzegany jako silny człowiek, który sprawnie realizuje swoje obietnice oraz – co ciekawe – walczy z bezprawiem. W sierpniu 2014 r. Kalvakuntla Chandrasekhar Rao, premier stanu Telangana, przyznał publicznie, że za zwalczanie przestępczości bywa nazywany Hitlerem i się tego nie wstydzi: „Jestem Hitlerem i będę gorszy niż Hitler, jeśli będzie potrzeba, żeby zatrzymać bezprawie”. W tym konkretnym wypadku chodziło o nieprawidłowości w rozdzielaniu pomocy społecznej. Nie jest zatem wykluczone, że za parę pokoleń – kiedy o Zagładzie poza Zachodem nikt już nie będzie pamiętał – Hitler stanie się symbolem szlachetnej rewolty, walki z nieprawością i dominacją Zachodu. Będzie to dla lidera Trzeciej Rzeszy bardzo paradoksalne zwycięstwo.