Holandia wyrasta na klimatycznego prymusa Europy. Tamtejszy parlament przegłosował właśnie decyzję o wyłączeniu wszystkich działających w kraju elektrowni węglowych. Wcześniej wyłączono już 5 z 11, a reszta ma być wygaszana do 2020 r. Według holenderskiej firmy doradczej CE Delft jest to najtańszy sposób, aby Holandia maksymalnie zbliżyła się do wyznaczonych podczas konferencji klimatycznej w Paryżu limitów emisji CO2. Zamknięcie jednej czy dwóch elektrowni węglowych w skali roku przekłada się, według CE Delft, na wzrost opłat mniej więcej o 30 euro dla każdego holenderskiego gospodarstwa domowego. Inne metody redukcji gazów cieplarnianych to wzrost rachunków o blisko 80 euro.
Rezygnacje z energetyki węglowej forsuje wchodząca w skład rządzącej koalicji Partia Pracy. Przeciwko tej decyzji jest koalicjant Partii Pracy – liberalna partia VVD oraz wywodzący się z tego ugrupowania premier Mark Rutte, który twierdzi, że nawet jeśli Holandia wyłączy swoje elektrownie węglowe, to za chwilę i tak będzie musiała importować brudną energię z innych państw, które też w dużej mierze produkują ją z węgla brunatnego. Partii Pracy udało się jednak przekonać do swoich pomysłów partie opozycyjne, holenderskich naukowców i ekologów.
Ci ostatni twierdzą, że elektrownie węglowe są zbyt kosztowne w utrzymaniu, a ich zamknięcie pozwoli lepiej wykorzystać rządowe subsydia, z których teraz korzysta energetyka węglowa. Poza tym dla Holandii ograniczenie emisji gazów cieplarnianych oznacza być albo nie być, ponieważ ponad jedna czwarta kraju leży poniżej poziomu morza, a jeszcze więcej znajduje się na potencjalnych terenach zalewowych większych rzek.