Dwie opozycjonistki zdobyły mandaty poselskie na Białorusi. A Łukaszence to na rękę
W niedzielnych wyborach do niższej izby parlamentu w Białorusi dwa ze 110 mandatów zdobyły kandydatki opozycji, Hanna Kanapackaja ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej (APH) i Alena Anisim z Towarzystwa Języka Białoruskiego. Kanapackaja w Mińsku pokonała kandydata rządowego Aleksandra Drożżę i byłą kandydatkę w wyborach prezydenckich z ramienia kampanii “Mów prawdę” Taccianę Karankiewicz.
Białoruskie stronnictwa opozycyjne, które ostro krytykowały – także na niwie międzynarodowej – przebieg kampanii wyborczej, wskazują, że nie są w stanie podać dokładnych wyników kandydatek, a nawet nie mają pewności, czy rzeczywiście wygrały w swoich okręgach. Centralna Komisja Wyborcza nie dopuściła opozycyjnych mężów zaufania do uczestniczenia w procesie liczenia głosów.
Budząca kontrowersje Misja Obserwacyjna Wyborów Wspólnoty Niepodległych Państw, która między innymi chwaliła przebieg wyborów w Ukrainie tuż przed pomarańczową rewolucją, uznała proces wyborczy z 11 września za poprawny. Wniosek płynie stąd jeden: otwarcie mandatów dla opozycji zostało usankcjonowane przez nie tylko Łukaszenkę, ale też autokratyczne władze państwa, którego Białoruś jest satelitą. Tym większe zaskoczenie, zwłaszcza u konsekwentnie krytycznej wobec władzy ANH, która swoją kampanię oparła na demaskowaniu nieprawidłowości po stronie reżimu Łukaszenki.
„Zaproponowanie” opozycji mandatów poselskich można interpretować wielorako. Na pierwszy rzut oka może chodzić o próbę uciszenia opozycji, ukazania, że ich krytyki – prawdopodobnie wyjątkowo celne – są bezzasadne. W takim kontekście przyjęcie mandatu mogłoby być uznane przez zwolenników opozycji za zmiękczenie linii, a nawet coś w rodzaju miękkiej politycznej korupcji.
Z drugiej strony, Rosja, wykończona wahnięciami cen ropy, działaniami wojennymi i niestabilną sytuacją wewnętrzną, najprawdopodobniej rozluźniła uścisk na Białorusi. Nie jest wykluczone, że Łukaszenka przygotowuje się na rysujące się zmiany, budując nowe sojusze. Albo też chce wywindować opozycję jako potencjalnego kozła ofiarnego, widocznego we wszystkich mediach chłopca do bicia.
Tak czy inaczej, mandaty poselskie dla opozycji to przełom. Nie tylko wiążą się bowiem z nieporównywalnie większą widocznością i możliwością wchodzenia w dyskusję z władzą nie tylko na antenach zagranicznych telewizji w rodzaju Biełsatu, ale także gwarantują przynajmniej dwóm przedstawicielkom partii niezależnych od reżimu Łukaszenki immunitet i inne przywileje poselskie, jak możliwość odbywania oficjalnych delegacji, wypowiadanie się na forach międzynarodowych i budowanie bezpiecznego, bo legalnego i usankcjonowanego przez system prawny, stronnictwa politycznego.