Prawie dwa lata po mordzie dokonanym przez Państwo Islamskie kości zabitych wciąż leżą w ziemi. Jeśli nie zabrały ich jeszcze kręcące się po ulicy zwierzęta – mówi Jameel Choper. Organizacja Yazda, której jest członkiem, doliczyła się już prawie 40 masowych grobów.
Nie wiadomo, ile jeszcze takich miejsc pozostaje nieodkrytych. Do tej pory wspierane przez Amerykanów siły kurdyjskie wyzwoliły tereny po północnej stronie góry Sindżar i leżące tuż u jej południowego podnóża miasto Sindżar. Ponad 40 proc. terytoriów zamieszkanych przez jazydów jest wciąż pod kontrolą tzw. Państwa Islamskiego (PI).
Góra Sindżar położona jest na północy Iraku, w prowincji Niniwa. Jazydzi mieszkali wokół niej od zawsze. Uważają się za wyznawców najstarszej religii monoteistycznej na świecie. Dziś ich ziemie wchodzą w skład kurdyjskiego regionu autonomicznego na północy Iraku. Gdy ekstremiści zaatakowali 3 sierpnia 2014 r., z domów uciekło ok. 400 tys. ludzi, czyli dwie trzecie mieszkających w Iraku jazydów.
Natychmiast uciekać
– Gdy już wiedzieliśmy, że się zbliżają, powiedziałem sąsiadom, że mamy trzy możliwości. Możemy nawrócić się na islam, co będzie znaczyło choćby oddanie im córek i żon. Możemy chwycić za broń i zająć dobre pozycje strzelnicze. Albo musimy natychmiast uciekać – wspomina Choper. – Zawołałem żonę i dzieci, zostawiłem owcom wodę i wyjechaliśmy – opowiada. Dodaje, że do domu w Sindżarze już nigdy nie wróci.
Jazydzi to uboga wspólnota. Nie wszyscy mieli samochody albo mieli zbyt duże rodziny, by się całe w autach zmieściły.