Islamski terror ma wiele wspólnego z francuską kulturą polityczną – taką kontrowersyjną tezę postawili analitycy z amerykańskiego think tanku Brookings Institution. W swoim najnowszym tekście Will McCants i Chris Meserole wykazują, że na wojnę do Iraku i Syrii najwięcej islamistów wyjeżdża z krajów frankofońskich lub przynajmniej będących pod wpływem francuskiej kultury (chodzi o odsetek w stosunku do sunnickiej populacji w danym kraju).
McCants i Meserole do sprawy podeszli metodycznie. Porównali ponad tysiąc zmiennych z badanego kraju z odsetkiem dżihadystów i wyszło im, że z pięciu najpopularniejszych państw pochodzenia cztery to kraje frankofońskie, w tym dwa z Europy (Francja i Belgia). Oczywiście nie każdy zradykalizowany islamista wyjeżdża na wojnę i nie każdy wyjeżdżający to radykał. Ale analitycy porównali m.in. takie kategorie, jak bezrobocie wśród młodych, poziom urbanizacji, i okazało się, że frankofońska korelacja jest ponad dwa razy mocniejsza od jakiejkolwiek innej.
Amerykanie przyznają, że to tylko hipoteza, ale też proponują następujące wytłumaczenie: kraje frankofońskie przestrzegają radykalnego rozdziału religii i państwa – zasady laïcité; wykluczenie religii z tożsamości wyklucza jednocześnie wielu muzułmańskich imigrantów, np. poprzez zakaz noszenia chust, obowiązujący w zasadzie tylko w krajach frankofońskich. Stąd radykalizacja. Francuski ambasador w USA Gerard Araud napisał na Twitterze, że ta hipoteza to „obraza dla inteligencji”.