Świat

Po zamachu w Orlando: Dziś każdy, jeśli tylko poczuje chore powołanie, może zostać terrorystą

US Embassy / Flickr CC by 2.0
Terroryzm trafił pod strzechy. Na ulice wyciąga go spod nich zazwyczaj klimat szczucia na dowolnych innych.

Z reguły był raczej spokojnym, średnio towarzyskim facetem. Pracował w firmie ochroniarskiej. Miał żonę, ale się rozeszli. Zdarzało się, że żonę bił, bo czasem wpadał w gniew. Miał, mówi była żona, kłopoty psychiczne.

Nie przepadał za gejami. Chwycił więc za karabin automatyczny, wszedł do gejowskiego klubu Pulse w Ontario na Florydzie i zrobił porządek. Doprowadził do śmierci 50 osób, drugie tyle trafiło do szpitala. Omar Mateen, z korzeniami w Afganistanie, w ostatniej chwili dopisał się jeszcze do Państwa Islamskiego.

Zostawmy na boku pochodzenie napastnika i fakt, że ktoś najprawdopodobniej wymagający pomocy psychiatry miał możliwość, by chwycić tak śmiercionośną broń. O dostępie do broni Ameryka bezowocnie spiera się od lat. Po najbardziej krwawej strzelanie w USA spór ruszył na nowo, za to utartym rytmem.

Atak Mateena, tak jak Breivika w Oslo i na wyspie Utøya, braci Carnajewów w Bostonie czy niedawna nieudana próba pasażera wrocławskiego tramwaju i akcje wielu, wielu innych osób pokazują, że za zamachami, często ogromnymi, stoją tzw. zwykli ludzie. Z bronią palną albo przy użyciu bomb, bo wcale nie trzeba być saperem, by taką zbudować, wszystkie instrukcje znajdą się w sieci.

Służby specjalne, także w demokracjach, domagają się, by wyposażać je w coraz dalej idące środki inwigilacji i parlamenty takie możliwości im przyznają. Ale akurat samotnicy są trudni do wykrycia. Jeśli mają wpisy w kartotekach policyjnych, to nie za podejrzenia o działalność terrorystyczną. Podsłuchy czy przeglądanie korespondencji na niewiele się tu zdają, skoro samotnicy nie mają żadnych powiązań z tradycyjnymi organizacjami terrorystycznymi. Sami, jak pewnie zrobił to Mateen, sobie takie związki tworzą.

Dziś każdy, jeśli tylko poczuje chore powołanie, może zostać terrorystą.

Reklama