Cztery miesiące poszukiwań, kilkanaście akcji, obław, rewizji, kilka zatrzymań i morze spekulacji – i wreszcie sukces. Po 120 dniach alertu 26-letni Salah Abdeslam, dziecko brukselskiej dzielnicy Molenbeek z francuskim paszportem, jedyny żyjący z grona 10 islamskich terrorystów uczestników zamachów w Paryżu w listopadzie ub.r., jest od 19 marca w rękach belgijskiej policji.
Za nim: śmierć 130 osób we francuskiej stolicy, setki rannych, intensywny w jego krótkim życiu życiorys dżihadysty; przed nim – proces i więzienie. Dla zaprawionych w zamachach terrorystów to prawdziwa nowość. Dla belgijskiego wymiaru sprawiedliwości także. To pierwszy taki przypadek: Abdeslam nie wysadził się w Paryżu w powietrze jak jego koledzy, więc stanie przed sądem. I to ludzkim, a nie boskim.
Abdeslam ukrywał się tam, gdzie się wychował. Ukrywał – to powiedziane na wyrost. Był niewidoczny dla władz, ale już nie dla swojego otoczenia. Nie siedział w niedostępnej kryjówce. Nie przemykał się nocą w przebraniu zaułkami dzielnicy. Równoległy świat Molenbeek, jego świat, zapewniał mu bezpieczny komfort. Widziano go przy warzywnych straganach, gawędził na ulicy, zaglądał do swojej knajpy, kupował nowe ciuchy, poszedł nawet do fryzjera. Nie był lekkomyślny, chroniła go jego społeczność.
Policja, służby, władze, media spekulowały o jego pośpiesznej ewakuacji do Syrii, może do Niemiec, może do Wielkiej Brytanii – zdrowy rozum podpowiadał przecież, że poszukiwany na całym świecie bandyta nie będzie kusił losu akurat w Brukseli. Tymczasem przebywał tam, gdzie się niczego nie obawiał, gdzie nic mu nie groziło.
Teraz Abdeslam siedzi w celi, w Brugii, jako najbardziej prominentny więzień w historii Belgii. Prawny porządek, który na wolności niewiele go obchodził, może teraz oglądać i doświadczać od wewnątrz. Dopóki był na wolności, jak długo uciekał przed nagonką policji i służb, prawo nie stało po jego stronie, było jego wrogiem. Odkąd siedzi w Brugii, prawo go chroni, jest jego sojusznikiem. Nie wolno na niego krzyknąć, nie wolno mu zrobić krzywdy, trzeba spełnić proste życzenia, musi mieć godne warunki. Nie musi nic mówić, nie musi odpowiadać na pytania. Nie musi, ponieważ nie jest sam. Stoi za nim prawo i Sven Mary, jedna z najgłośniejszych postaci palestry w kraju.
Wszystko, dosłownie wszystko, co zarzucane jest klientowi Svena Mary’ego w tym bezprecedensowym procesie, najmniejszy nawet detal, musi zostać mu bezapelacyjnie i bez najmniejszych wątpliwości udowodnione. Islamski terrorysta nie ma najmniejszego pojęcia o kazuistycznej żonglerce, jego adwokat jest w niej mistrzem. Mary lubi takie przypadki, lubi takie mordercze wyzwania, ponieważ jego procesowym przeciwnikiem jest państwo i jego wymiar sprawiedliwości, których władzę flamandzki mecenas przy okazji każdego procesu próbuje ograniczyć.
Wystarczy mała, nieprzemyślana uwaga sędziego, wymsknięcie się z jego ust jakiejś dwuznaczności, spacer ulicą w dzielnicy sądzonego lub jakakolwiek inna drobnostka i już mecenas Mary stawia wniosek o jego wykluczenie, ponieważ według niego naruszył świętą zasadę bezstronności.
43-letni Sven Mary broni diabłów, ale i sam jest diabłem, jak piszą o nim gazety, i procesy, w których bronił najbardziej obskurnych oskarżonych, opinię tę potwierdzają. Ale już sędzia, któremu patrzy na ręce, musi być aniołem. Procesowa zawziętość i czupurność Mary’ego nie mają nic wspólnego z sympatią dla oskarżonych, dla niego są to tylko kazuistyczne przypadki. Dla oskarżonych współczucia nie ma, ma natomiast pogardę dla nadekspozycji siły aparatu sprawiedliwości. Wyzywa na jurystyczny pojedynek państwo i jego system, ślady nieskazitelności podsądnych, których broni, nie mają dla niego znaczenia.
Walczy, jak mówi, przeciw samowoli państwa, jego nadgorliwości i nadużyciom. Opiera się na zasadzie, że w państwie prawa musi ono być najbardziej respektowane przez tych, którzy je egzekwują. „Jeżeli ktoś okrzyczany został wrogiem państwa numer jeden, to jest to nadużycie autorytetu” – powiedział w reakcji na wypowiedzi francuskich władz na temat Abdeslama.
Już od dziesięcioleci państwo belgijskie próbuje zadowolić swoich mieszkańców, i wciąż mu się to nie udaje. Każdy projekt socjalny poddawany jest druzgocącej krytyce. Każdy pomysł rozwiązania jakiegoś problemu wywołuje wielowarstwowy sprzeciw. Władza, jaka by była, jest naturalnym wrogiem Belga. Nieufność wobec zwierzchności, każdej zwierzchności, kościelnej nie wyłączając – wyrosła na bazie przykrych doświadczeń z licznymi obcymi okupacjami – tkwi w podświadomości Belgów głębiej niż miłość do piwa i słabość do pralinek.
To niewątpliwie jedna z nielicznych wspólnych cech tej wielojęzycznej, rozdrobnionej, podzielonej i asertywnej społeczności. Belgom powodzi się dobrze, państwo czuje się swoją obecnością skrępowane i unika wtrącania się do ich prywatnego życia, rząd robi wszystko, aby go nie było widać, policję trzeba o interwencję prosić. Czy Belgowie są choć odrobinę wdzięczni państwu, które ich unika? Pierwszym okupantem Belga jest jego własny rząd, brzmi odpowiedź.
Politycy o tym wiedzą i reguł gry nie zmieniają. Nawet gdyby chcieli zmienić cokolwiek w tym paradygmacie zachowań, nie mają szans. Znikąd nie mogą liczyć na wsparcie. Historia nie dostarczyła im żadnych wspomagających wzorców. Belgowie nie mają wielkich bohaterów, nie zdobywają Mount Everestu, aby popisać się przed światem, obce są im mity o narodowej dumie. Żyją dla siebie i obok siebie. W tej szczelinie jest miejsce dla adwokatów bez złudzeń – takich jak Sven Mary.
Wszystkie najważniejsze sprawy rozstrzygane są tam, gdzie Belgowie mieszkają. Rozmiar i charakter autonomii gminy, najważniejszej w kraju jednostki administracyjnej, doprowadziłyby do rozpadu takiego państwa jak Polska. Struktury belgijskiego państwa, a co za tym idzie i wszystkich jego elementów, są najbardziej skomplikowane w Europie. Nie ma miejsca, w którym jednałyby się ze sobą rozbudowane i rozdzielone kompetencje i uprawnienia. Bruksela ma 19 burmistrzów, silniejszych od niejednego ministra, i sześć dyrekcji policji. Sądy we flamandzkiej Antwerpii niekoniecznie stosują taką samą wykładnię prawa jak we francuskojęzycznej Walonii. Bruksela sama sobie pisze własne kodeksy.
Nad tym wszystkim rozłożyły się ze swoimi partykularnymi interesami partie polityczne. To one decydują o obsadzie wszystkich stanowisk, także w wymiarze sprawiedliwości. To jak wszędzie, tylko że w Belgii nikt się tego nie wypiera. Łatwo się tu potknąć, łatwo wpaść w pułapkę nastawioną przez konkurencję. I jeszcze ten brak zaufania i konkurencja między Walonami i Flamandami. Idealny stan dla adwokata łotrów, jak bez ogródek tytułuje obrońcę Abdelsama belgijska prasa.
Sven Mary grał w młodzieżowej drużynie Anderlechtu. Chciał być piłkarzem, bojowym napastnikiem, i taki ma charakter. Zmienił plany i studiował prawo z lekkością ducha, nie przykładając się do wykładów. A i tak został adwokatem, którego obawiają się tak prokuratorzy, jak i jego klienci. „Bronię tych, którzy mnie o to proszą” – mówi. Nie jest ich wychowawcą. Nie docieka ich niewinności, szuka winy oskarżyciela, który zawsze jest w lepszej sytuacji od oskarżonego. Po jego stronie jest tylko adwokat, za prokuratorem stoi państwo, jego siła, autorytet i możliwości egzekucji werdyktu.
Mary swoją karierę i popularność zawdzięcza złym ludziom i ich niewybaczalnym grzechom. A takich, chociaż Belgia jest mała, nie brakuje. Tylko wyjątkowy przestępca, wielkiego formatu łotr może wypromować wielkiego adwokata. I Mary poszedł tą drogą. Bronił Michela Lellièvre’a, kompana Marca Dutroux, pedofila i mordercy stulecia. Bronił flamandzkiej „rodziny Soprano”, mafijnych handlarzy narkotyków na wielką skalę – na ławie oskarżonych siedziało 38 gangsterów włoskiej proweniencji, z całą rodziną Aquino na czele. Bronił w Antwerpii założyciela terrorystycznej organizacji islamskiej Sharia4Belgium – Fouada Belkacema. W jego przypadku w 2012 r. Mary doprowadził do odsunięcia od sprawy sędziego prowadzącego, ponieważ udowodnił mu, że przygotował decyzję o przedłużeniu aresztu islamisty, zanim doszło w tej kwestii do rozprawy. Rok temu Mary doprowadził do dymisji prokuratora oskarżającego w sławnym procesie o morderstwo na zamku Wingene w zachodniej Flandrii, ponieważ ten nieopatrznie i krytycznie wypowiedział się w prasie.
Kiedy więc w styczniu, jeszcze przed aresztowaniem Abdeslama, ktoś z otoczenia terrorysty zapytał mecenasa Mary’ego, czy podejmie się jego obrony, jeżeli ten wpadnie w ręce policji, nie odmówił. „Najważniejsze będzie jednak, jaką przyjmie linię obrony – powiedział adwokat. – Jeżeli będzie opowiadał, że nie było go w Paryżu, sprawy nie biorę”.
Salah Abdeslam w Paryżu był i się nie wyparł, więc Mary stał się jego ustami, oczami i uchem. Tyle że już na początku doznał pierwszej porażki. Jego klient zmienił zdanie i nie sprzeciwił się ekstradycji do Francji. Mary był innego zdania, chciał rozegrać sprawę na własnym terenie, w Belgii. I przede wszystkim chciał zagrać na nosie Francuzom, którzy we wszystko się wtrącają, jakby Belgia była częścią Francji. Także w tym przypadku jego słowa przypadły Belgom do gustu.
W tej ofensywie naraził się zdrowo Paryżowi. Doniósł do sądu na francuskiego prokuratora François Molinsa, nadzorującego śledztwo w sprawie paryskich zamachów, ponieważ ten ujawnił szczegóły z pierwszych przesłuchań Abdeslama. Mają one, według prawa, stanowić tajemnicę aż do chwili procesu. Tymczasem Molins pochwalił się przed mediami w Brukseli swoją wiedzą, i zrobił to, twierdzi Mary, aby zadowolić francuską publiczność. „Te metody Francuzi mogą stosować u siebie, ale nie u nas” – uzasadniał swoje doniesienie.
Salah Abdeslam nie ma z tym nic wspólnego. Siedzi sobie w więziennej celi w Brugii i spokojnie czeka. Za oknem, w Brukseli i w Paryżu, także gdzie indziej, system, z którym walczył, wyciąga właśnie kazuistyczne armaty i szykuje się do starcia. Abdeslam ma obok siebie mecenasa, który jest w stanie, powołując się na źle postawiony przecinek, obalić konstrukcję oskarżenia, i uchronić go przed karą. Ten proces może więc przejść do historii Europy. Bo w końcu kto może pomóc współodpowiedzialnemu za śmierć 130 osób, jeśli nie adwokat samego diabła?
***
Marek Orzechowski jest autorem książki „Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy”.