Nadija Sawczenko skazana na dwadzieścia dwa lata kolonii karnej. Winna współudziału w zabójstwie dwóch rosyjskich dziennikarzy, Igora Korneluka i Antona Woloszyna. Winna nielegalnego przekroczenia rosyjskiej granicy w czerwcu 2014 r. To nic, że wszystkie te oskarżenia są absurdalne, co wykazał obrońca Sawczenko, przedstawiając dowody nie do podważenia, zdawałoby się. Rosyjski sąd w rosyjskim Doniecku w ogóle się nimi nie zajął ani nie przejął.
Jedyną prawdziwą informacją w całym pokazowym procesie pilotki była śmierć rosyjskich dziennikarzy. Ale dla sądu nie liczyło się również to, że Sawczenko znajdowała się wtedy daleko od miejsca ich śmierci, nie mogła naprowadzić ognia artyleryjskiego w okolicę, gdzie przebywali. Ani to, że dziennikarze – co pokazała stacja telewizyjna Rossija – nie mieli na sobie hełmów ani kamizelek z oznaczeniem „Prasa”. Chociaż powinni je mieć. Bo byli na wojnie, a na wojnie wybuchają pociski i giną ludzie.
Ten wyrok to wyraz zwykłej zemsty, złości, rewanżu za rozpętaną agresję, która nie przyniosła Rosji oczekiwanego zwycięstwa. To bezczelna demonstracja stronniczości i upolitycznienia rosyjskiego sądu, działającego na rozkaz prezydenta Putina. Tak miało być, Putin chciał pokazać swoją siłę i nieugiętość. To się Rosjanom podoba, takiego go kochają.
Prezydent nie uległ kierowanym do niego zewsząd prośbom ani apelom o uwolnienie pilotki. Z Ukrainy, z Brukseli ani z Waszyngtonu, który zniesienie sankcji wobec Moskwy warunkował również zwolnieniem z więzienia Nadji Sawczenko. Putin najpewniej uznał, że zwolnienie pilotki byłoby równoznaczne z jego przegraną. Ze słabością. Odwaga bojowa tej kobiety, jej hart wykazany w więzieniu, gdzie kilkakrotnie głodowała i była przymusowo dokarmiana, bo groziła jej śmierć, też nie zrobiły wrażenia na prezydencie Rosji. Albo zrobiły, ale odwrotne: jest wściekły i chciał ją złamać, jakby za wszelką ceną chciał ją pokonać i upokorzyć. Jakby to się stało jego obsesją. Jakby to była jego osobista wojna.
Sawczenko jest oficerem, porucznikiem Sił Zbrojnych Ukrainy, lecz w więzieniu była traktowana bez należytego respektu, po rosyjsku, jak zwykły przestępca. Jest też deputowaną do ukraińskiego parlamentu z partii Julii Tymoszenko Batkiwszczyna . I – od ponad roku – delegatem Ukrainy do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Jednak rosyjski sąd żadnej z tych funkcji nie uznał.
Można powiedzieć, że urodziła się ze skrzydłami. Dla latania porzuciła studia dekoracji wnętrz i dziennikarstwa. Zgłosiła się do wojska na ochotnika. Służyła w czasie misji w Iraku, zresztą jako jedyna kobieta w ukraińskim kontyngencie. Brawurowo zdobyła i ukończyła Uniwersytet Sił Powietrznych w Charkowie, gdyż ministerstwo obrony pozytywnie rozpatrzyło jej petycję o przyjęcie kobiet na tę męską wówczas uczelnię. Latała jako nawigator bombowca i śmigłowca. Na wojnę w Donbasie wyruszyła wraz z ochotniczym batalionem radykałów Ajdar, broniącym integralności Ukrainy; w swojej jednostce poprosiła wcześniej o urlop. Została schwytana przez separatystów, siłą i podstępem wywieziona do Rosji.
Na rozprawach, zamknięta w metalowej klatce, niezmiennie prezentuje się w koszulce z tryzubem na piersi, ukraińskim godłem. Ani przez chwilę nie była przestraszona czy pokorna, nieustannie wojownicza pokazała sądowi słynny gest Kozakiewicza. Dla Ukraińców jest symbolem, jest ikoną, uosobieniem patriotyzmu. Jej los budzi niechęć do Rosji, głęboką, namiętną, jakiej pewnie nie da się przezwyciężyć przez kilka pokoleń.
Sawczenko jest dziś zakładniczką Putina. Może jej okazać łaskę. Ale to wątpliwe, mało prawdopodobne. Od dawna trwają spekulacje, że zechce prawdopodobnie wymienić ją na rosyjskich oficerów czy szpiegów, schwytanych na terytorium Ukrainy. Prezydent Poroszenko już to zaproponował. Stawka jest wysoka, może będzie jeszcze wyższa. Putin wie, że prezydent Ukrainy gotów jest oddać za pilotkę wszystkich rosyjskich jeńców przetrzymywanych na Ukrainie. Gdyby się zawahał, Ukraińcy go znienawidzą.
I dlatego Putin będzie rozgrywał. Oby tylko Nadija Sawczenko, która znów zapowiedziała suchą głodówkę, nie przypłaciła tego życiem. Ale wówczas wina spadnie na głowę rosyjskiego prezydenta. I nigdy już jej nie zmyje, jako polityk i jako człowiek. A Sawczenko jest zdeterminowana. Jakby obojętna na to, że życie jest największą wartością.