Pokój w siedzibie premiera przy 10 Downing Street. Na podłodze tarzają się dwaj dżentelmeni, David Cameron i Boris Johnson. Pierwszy trzyma w ręku pomiętą kartkę z wydrukiem, drugi usiłuje mu ją wyrwać. Obaj zdradzili biografom tę właśnie historyjkę. Kiedy mer Londynu przyszedł do premiera omawiać budżet miasta, ten chciał mu narzucić ostre cięcia. Zdradził jednak nieopatrznie, że ma na kartce wytyczne do tej rozmowy z ministerstwa finansów. Wtedy tęgi mer rzucił się na Camerona i przygniótł młodszego o dwa lata rywala. Rozpoczęły się zapasy. Kto zwyciężył, nie wiemy – tu wersje się rozchodzą.
Tak było od zawsze. Jeden chciał być lepszy od drugiego. Kiedyś walczyli o stanowiska w samorządzie w Eton i Oksfordzie, a po zwycięstwie ich Partii Konserwatywnej w wyborach w 2010 r. – o pozycję w nowym rządzie. Dziś stawką jest przyszłość Wielkiej Brytanii i Europy. Ale także klucze do Downing Street. „Zamiast dyskusji o przyszłości kraju mamy zapasy dwóch podstarzałych absolwentów Eton” – wypaliła posłanka Partii Pracy Ivette Cooper. Wszystko przez zbytni optymizm Camerona.
Osaczony premier
Kiedy Cameron obiecał Brytyjczykom referendum w sprawie członkostwa królestwa w Unii, był przekonany, że to tylko formalność, bo Brytyjczycy odrzucą Brexit. Dziś czuje się osaczony. Ostatnie sondaże dają zwolennikom wyjścia nawet 7 pkt proc. przewagi. Choć u boku premiera pozostał typowany na jego następcę minister finansów George Osborne, Cameron ma jednak przeciwko sobie najbliższego politycznego przyjaciela, ministra sprawiedliwości Michaela Gove’a i czterech innych członków własnego gabinetu. Eurosceptyczna jest podobno nawet królowa Elżbieta II.
Prawdziwym cierniem w boku premiera stał się jednak Boris Johnson: z lekceważonego kiedyś politycznego bufona z wielką czupryną blond wyrósł na polityka z unikalną osobowością, ulubieńca wyborców z całego niemal politycznego spektrum.