Siedem miesięcy przed wyborami prezydenckimi na placu boju o nominację pozostało czworo liczących się kandydatów. Po stronie demokratów Hillary Clinton i Bernie Sanders, po stronie republikanów Donald Trump i Ted Cruz. Pod względem religijnym: mieszanka chrześcijańska z dodatkiem agnostycznym.
Była pierwsza dama i sekretarz stanu jest praktykującą metodystką. Mediom opowiada, że wiara przenika całe jej życie, że codziennie czyta Biblię i wierzy w życie po śmierci. Co do kluczowej w polityce wyborczej kwestii aborcji, to Clinton (68 lat) jest za tym, by była ona „legalna, bezpieczna i zdarzała się kobietom rzadko”.
Senator Bernie Sanders (74), dla niektórych komentatorów objawienie tej kampanii prezydenckiej, jest potomkiem polskich Żydów spod Tarnowa. Poglądy ma lewicowe („demokratyczny socjalista”, jak sam się określa) i progresywne społecznie. Jest zatem za prawem do legalnej aborcji i małżeństwami homoseksualnymi. O religii i wierze wypowiada się rzadko. Mieszkał po studiach jakiś czas w kibucu w Izraelu. Można go uważać za agnostyka, który bierze udział w życiu wspólnoty żydowskiej.
Trump (69 lat) dziś mówi o sobie bardzo ogólnie: chrześcijanin. Wcześniej jednak przedstawiał się jako prezbiterianin, a nawet katolik. Zmienia konfesje, jak poglądy polityczne. Zapewnia, że jeśli zostanie prezydentem, to tak wspaniałym, jakiego amerykańscy chrześcijanie jeszcze nie mieli.
Teda Cruza (45) i Marco Rubio (44), faworyta partyjnych elit, który tydzień temu zawiesił swoją kampanię, też nie da się prosto sklasyfikować religijnie. Rubio urodził się w rodzinie rzymskokatolickiej, ale przez kilka lat chodził na nabożeństwa mormońskie i przyjął mormoński chrzest. Ostatecznie, jako nastolatek, został ochrzczony w Kościele katolickim.