Wstępne porozumienie dotyczące migrantów osiągnięte na szczycie UE w Brukseli jest krokiem naprzód dla samej Unii i dla Turcji, ale nie dla migrantów. Migranci są jego ofiarą. Mają zostać odesłani z Grecji z powrotem do Turcji. Cały mozół wędrówki na nic. Co gorsza, porozumienie dotyczy tylko migrantów z Syrii i Iraku, tymczasem Irakijczycy są na trzecim miejscu w statystyce uciekinierów, drugie miejsce po Syryjczykach zajmują Afgańczycy.
Turcja za readmisję migrantów wystawiła Unii słony rachunek. Turecki premier Davotoglu podkreślił, że chodzi o pakiet, którego wszystkie elementy są dla Ankary równie ważne. Chodzi więc o w sumie 6 mld euro pomocy, przyjęcie zasady, że za każdego przyjętego z powrotem Syryjczyka będzie mógł legalnie osiedlić się w Unii jeden Syryjczyk spośród tych, którzy dziś przebywają w Turcji, zniesienie unijnego obowiązku wizowego dla obywateli tureckich do połowy roku i przyspieszenie rokowań UE-Turcja w sprawie przystąpienia Turcji do Unii.
Trzeba przyznać, że to majstersztyk dyplomatyczny Ankary. To Turcja rozgrywała, Unia mogła targować się o szczegóły, bo przecież modli się o to, by Turcja sama ten migracyjny orzech rozgryzła. Rozwiązanie wypracowane na szczycie może uratować Unię przed połamaniem sobie zębów na tym orzechu.
Ale nie musi. Wstępne porozumienie kryje pułapki. Przede wszystkim bezwizowy wjazd Turków do strefy Schengen. Także przyspieszenie rokowań członkowskich z pewnością nie zachwyci Francuzów, którzy pamiętają deklarację swego byłego prezydenta Sarkozy’ego, że Turcja nigdy nie wejdzie do UE.
Donald Tusk oświadczył po szczycie, że dni nieregulowanej migracji minęły. Obawiam się, że to przedwczesna deklaracja.