Świat

Déjà vu?

FIFA ma swoją dobrą zmianę. Nowy prezydent obiecuje moralną odnowę

Nowy prezydent, Gianni Infantino, obiecuje moralną odnowę na szczytach piłkarskiej władzy. Nowy prezydent, Gianni Infantino, obiecuje moralną odnowę na szczytach piłkarskiej władzy. imago/ActionPictures / Forum
Gianni Infantino obiecuje moralną odnowę na szczytach piłkarskiej władzy. Jak pokazała kampania wyborcza, w obietnicach jest mocny.

Jest jednak wśród fifowskich działaczy jakaś przyzwoitość. Wybory mógł wygrać szejk Salman bin Ebrahim al-Khalifa, oskarżany przez organizacje broniące praw człowieka o aktywny udział w identyfikowaniu sportowców z Bahrajnu, protestujących w 2011 roku przeciwko ówczesnemu reżimowi, którzy przypłacili te akty nieposłuszeństwa więzieniem i torturami. Uchodził nawet za faworyta. Ale ostateczne głosowanie przegrał 88:115.

I tak zostaliśmy z déjà vu. Miejsce Seppa Blattera, Szwajcara, który do roli szefa światowego futbolu dojrzewał jako sekretarz generalny FIFA, zajął inny Szwajcar, przez ostatnie 7 lat sekretarz generalny UEFA. Ale na szczęście na tym podobieństwa się kończą. Blatter odszedł w niesławie, przytłoczony ciężarem korupcyjnych zarzutów.

Do Infantino jak do tej pory błoto się nie przylepiło. Nie brzmi śmiesznie, gdy mówi o potrzebie moralnej odnowy FIFA. Bycie prawą ręką Michela Platiniego (pozbawionego funkcji prezydenta UEFA i skazanego na 6-letnią banicję z futbolowej rodziny) to jeszcze nic zdrożnego, zwłaszcza że Francuza pogrążyły niewyjaśnione sprawy z przeszłości, gdy jeszcze nie stał na czele UEFA.

W kampanii wyborczej, którą zasponsorowała mu macierzysta UEFA (członkowie europejskich federacji, w tym Zbigniew Boniek, jednogłośnie poparli Infantino), okazał się on zabójczo skuteczny. Taktykę miał prostą: kiełbasa i jeszcze więcej kiełbasy. Jedni osiągają wyborczy sukces, kusząc 500 złotymi na każde dziecko, a Infantino obiecał każdej z 209 futbolowych federacji na świecie po 5 milionów dolarów na rozwój futbolu (czyli jakieś dwa razy więcej niż do tej pory). Małych i średnich oczarował jeszcze przyrzeczeniem poszerzenia grona finalistów mistrzostw świata z 32 do 40.

Miliony na programy społeczne – do tego trudno się przyczepić, chociaż doświadczenia z przeszłości wskazują, że najbardziej cieszą się z tej obiecanki w fifowskich krajach trzeciego świata, wyspecjalizowanych w defraudowaniu środków na tak mgliste cele. Rozdymanie mundialu to absurd, bo niesie za sobą rozcieńczanie emocji podczas fazy grupowej, już przy obecnej formule wyjątkowo nudnej jak flaki z olejem.

W roli sekretarza generalnego Infantino dał się poznać przede wszystkim jako sprawny technokrata, a nie politykier z rozdętym ego (nigdy by nie kandydował, gdyby oskarżenia nie zmiotły Platiniego). W jego prezydenckich początkach urzędnicza sprawność na pewno się przyda, bo będzie teraz nadzorował wprowadzenie w życie reform, przegłosowanych wcześniej przez delegatów wyborczego kongresu. Ma być bardziej demokratycznie i przejrzyście: komitet wykonawczy, którego wielu członków skompromitowanych jest korupcją, zostanie zastąpiony nowym ciałem, do którego zostaną przyjęte również kobiety; maksymalny okres urzędowania prezydenta ograniczono do trzech kadencji; ujawnione mają być dochody fifowskich prominentów; decyzje biznesowe mają być w większym stopniu uzależnione od interesów krajowych federacji.

Dla wielu zniesmaczonych zszarganą reputacją FIFA prawdziwym testem dobrych intencji Infantino byłoby zrewidowanie głosowania nad wyborem gospodarzy dwóch najbliższych mundiali, bo dowody na to, że Rosja i Katar kupiły turnieje, są przytłaczające. Ale raczej nie ma się co łudzić, że do tego dojdzie. Choć z drugiej strony trzeba pamiętać, że amerykańscy śledczy, badający korupcję przy wyborze gospodarzy mistrzostw, mogą postawić nowego prezydenta w mało komfortowej sytuacji. Wtedy okaże się, czy wyjdzie z niego chłodny i bezstronny urzędnik, czy jednak polityk.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną