Antonin Scalia umarł we śnie i nic nie wskazuje, by przyczyny zgonu nie były naturalne. A mimo to teorie spiskowe na ten temat kwitną – to miara szoku w USA po nagłej śmierci sędziego Sądu Najwyższego (SN). Jej bezpośrednim skutkiem jest zburzenie chwiejnej równowagi w najwyższej instancji władzy sądowniczej, orzekającej o zgodności praw i wyroków sądów z konstytucją.
W 9-osobowym sądzie Scalia był filarem czteroosobowego bloku konserwatywnego, który w najbardziej spornych kwestiach albo brał górę za pomocą pełniącego zwykle rolę języczka u wagi sędziego Anthony’ego Kennedy’ego, albo przegrywał sprawę, gdy ten głosował razem z czteroosobowym blokiem sędziów liberalnych. Wakat po Scalii, który przechylił szalę na korzyść liberałów, będzie trwał wyjątkowo długo. Bo choć Barack Obama zapowiedział nominację nowego sędziego, to zdominowany przez republikanów Senat oświadczył, że nie dopuści do jego zatwierdzenia – poczeka na następnego prezydenta. Czyli do stycznia.
Podobna sytuacja – nagłe odejście sędziego SN w roku wyborów prezydenckich i spór o jego następcę – zdarza się w USA niezmiernie rzadko, ale wobec zaostrzającej się dwupartyjnej walki politycznej może się powtarzać coraz częściej. Dlatego w komentarzach po śmierci Scalii mowa o paraliżu, chaosie, nawet kryzysie konstytucyjnym. W porównaniu z polskimi doświadczeniami ostatnich miesięcy słowa te wydają się jednak przesadą – demokracja w Ameryce ma się nieźle.
Dobra, martwa konstytucja
Scalia był najbardziej wpływowym członkiem Sądu Najwyższego w ostatnim 30-leciu i jedną z głównych postaci konserwatywnej rewolucji w Ameryce na przełomie lat 70. i 80.