23 czerwca obywatele Wielkiej Brytanii będą głosować w referendum, czy chcą być nadal w Unii Europejskiej. Datę ogłosił premier David Cameron po powrocie z Brukseli i oświadczył, że włączy się do kampanii za pozostaniem w UE. Wielka Brytania w Unii będzie bezpieczniejsza, silniejsza i w korzystniejszej sytuacji niż poza nią.
Teraz trzeba przekonać obywateli, że tak jest istotnie. Wcale niewykluczone, że zgodzą się z premierem. Wyznaczenie daty referendum na czerwiec może w tym pomóc, bo zwolennicy wyjścia z Unii mają niewiele czasu na swoją kampanię.
Że Brytania powinna pozostać w Unii, wydaje się oczywiste, jeśli rozejrzymy się wokół. Europa i świat weszły w czas niepewności. Sama Unia jest atakowana z wewnątrz (antyeuropejska skrajna prawica) i z zewnątrz (dżihadyści). Hasła antyzachodnie są elementem propagandy rosyjskiej. Agresja rosyjska jest tylko werbalna, lecz na prozachodniej Ukrainie także militarna.
Tylko że zwykłego Brytyjczyka interesują przede wszystkim sprawy poziomu życia, a nie polityki międzynarodowej. Wytyka to Cameronowi lider brytyjskiej lewicy Jeremy Corbyn. Sam jest za pozostaniem w Unii, podobnie jak politycy szkoccy. Czy to wystarczy?
Może nie wystarczyć, jeśli kampania za pozostaniem okaże się mniej skuteczna perswazyjnie niż kampania za wyjściem. Z pewnością walka będzie zażarta. Propagandowo wiele zależy od tego, kto będzie twarzą obu kampanii (to skrót myślowy, bo w istocie będzie wiele kampanii za i przeciw, nie tylko partyjnych, lecz także różnych grup obywatelskich). Dość powszechnie uważa się na Wyspach, że proeuropejskim konserwatystom bardzo by pomogło przyłączenie się do nich popularnego mera Londynu Borisa Johnsona i minister spraw wewnętrznych Theresy May. May już się zdecydowała, Johnson się waha.
Dobrze się stało, że jest porozumienie. Źle, że w jakimś stopniu polityka europejska stała się zakładnikiem wewnętrznej rozgrywki w rządzącej Wielką Brytanią Partii Konserwatywnej. Cameron walcząc o porozumienie, walczył o zachowanie stanowiska premiera. Europa musiała poświęcić mnóstwo czasu i energii sprawie Brexitu w momencie, gdy najbardziej palącym problemem do rozwiązania nie jest „specjalny status” UK w EU, lecz kryzys migracyjny i wydolność Unii.
Jeśli Cameron przegra referendum, będzie musiał podać się do dymisji, a tego chce ze wszystkich sił uniknąć. Ma więc silny motyw do działania. Powiedział dzisiaj mediom przed swoją siedzibą w Londynie, że „Brukselę lubi, a kocha Wielką Brytanię”. W porządku. Z miłości robi się czasem głupie rzeczy. Z sympatii znacznie rzadziej.