David Cameron walczy jak brytyjski lew na posiedzeniu Rady Europejskiej. Na zebraniach plenarnych i podczas spotkań indywidualnych przekonuje, że warto się dogadać. Pewno, że warto, tylko na jakich warunkach? Te proponowane przez Brytyjczyków są przecież trudne do przyjęcia nie tylko przez Polskę czy Czechy, ale (z innych) na przykład przez Francję.
Nie brak też polityków europejskich po prostu wkurzonych, że w tak trudnym dla Unii czasie muszą się jeszcze targować z jednym z jej krajów członkowskich, i to z pierwszej ligi. Cameron stąpa więc po kruchym lodzie. Musi przywieźć porozumienie, bo powrót z pustymi rękami przekreśla go jako lidera.
Unia o tym wie i dlatego finalizowanie porozumienia się przeciąga. Różne kraje chcą przy okazji załatwić różne inne sprawy. Na przykład Grecy i Włosi wciąż mają poważne problemy z stabilnością finansów publicznych. Prawie każdy więc przeciąga linę w swoją stronę.
Tak działa Unia i zwykle to żmudne i nudne dla zewnętrznych obserwatorów (ale nie dla uczestników) ucieranie kompromisu jest esencją polityki unijnej. Ja dotąd zasada się sprawdza.