Europejczycy w większości chcą, żeby Wielka Brytania pozostała w Unii. Oczywiście są takie kraje jak Francja czy Austria, w których procentowo więcej osób nie miałoby nic przeciwko wyjściu Wyspiarzy ze Wspólnoty, ale ponieważ obok tych niechętnych są też kraje, które wyraźnie sprzeciwiają się Brexitowi, takie jak Malta, Hiszpania, Portugalia, Polska czy Irlandia, średnia unijna wychodzi na korzyść nierozbijania Unii. Przynajmniej tak pokazuje badanie przeprowadzone niedawno we wszystkich 28 krajach Unii i opisane przez dziennik „The Independent”.
Z badania wynika też, że sami Brytyjczycy w większości woleliby nie rozstawać się z Unią (50 proc.). A najbardziej Brexitu obawiają się w londyńskim City, bo utrudniłoby to prowadzenie swobodnego handlu. Wiele firm po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii natychmiast przeniosłoby swoje biura do Paryża albo Frankfurtu, a skala i zasięg ich operacji w Wielkiej Brytanii zaczęłyby się kurczyć. Równocześnie zwolenników opuszczenia Unii wcale nie jest tak mało, bo 40 proc., a dodatkowo tylko w ciągu ostatniego miesiąca ich liczba wzrosła o 4 punkty procentowe.
Dzisiaj jednak Brytyjczyków do Unii mogą przybliżyć lub od niej oddalić przywódcy państw UE, którzy będą uczestniczyć w Brukseli w dwudniowym szczycie. Czekają ich trudne negocjacje, a na stole leżą propozycje dotyczące czteroletniego tzw. hamulca bezpieczeństwa (w razie potrzeby będzie pozwalał Brytyjczykom zawieszać wypłaty zasiłków dla pracowników z innych państw Unii, ale tylko tych nowych i po uzyskaniu zgody Rady Unii), ograniczeń zasiłków dla dzieci mieszkających w kraju pochodzenia imigrantów i ukrócenia turystyki socjalnej.
Mowa będzie też o zabezpieczeniach dla londyńskiego City i państw spoza strefy euro, które nie chcą być obciążane kosztami ratowania członków eurolandu, oraz o zwiększeniu roli parlamentów krajowych, które przy zdobyciu większości mogłyby blokować niektóre propozycje unijnego prawa.
I chociaż David Cameron przez ostatnie pół roku odwiedził więcej europejskich stolic niż którykolwiek współczesny brytyjski premier, jeździł od Sofii po Bratysławę, żeby przekonać Europejczyków do swoich racji, zabiegał o przychylność przywódców i zrozumienie eurodeputowanych Parlamentu Europejskiego, to decyzja w sprawie Brexitu długo jeszcze będzie się ważyć. Od stołu negocjacji może odejść sam Cameron, bo nie uzyska np. obietnicy realnego wpływu na decyzje podejmowane w strefie euro. Przerwać rozmowy mogą też choćby przedstawiciele państw Grupy Wyszehradzkiej, bo dla nich sprawa zasiłków dla dzieci nadal nie jest zamknięta.
I prawdopodobnie to właśnie o te zasiłki i pomoc socjalną bój może się okazać najostrzejszy. I to nie tylko teraz w Brukseli, ale również później, w całej kampanii przed referendum. Bo i dla przeciętnego Brytyjczyka to zasiłki, którymi musi dzielić się z nowo przybyłymi, są ważniejsze niż choćby wzmocnienie roli parlamentów narodowych czy zabezpieczenie interesów City.
To będzie też główny argument, którym politycy rozegrają kampanię przed referendum. I nawet jeśli podczas dzisiejszego szczytu wszystko pójdzie zgodnie z założeniem Davida Camerona, to w ciągu najbliższych miesięcy będzie się musiał jeszcze mocno napracować, żeby w kraju dobrze „sprzedać” wynegocjowane w Brukseli porozumienie.