Obok Niemiec to właśnie Szwecję imigranci wybierają najczęściej jako cel swoich podróży. I per capita to Szwecja, a nie Niemcy, przyjmuje najwięcej uchodźców. W zeszłym roku wnioski o azyl złożyło tam około 163 tys. imigrantów, rozpatrzono blisko 59 tys. podań, a ponad połowa imigrantów dostała azyl.
Jednak napór imigrantów w tym i zeszłym roku przekroczył najśmielsze oczekiwania. Szwecja próbując się bronić, najpierw zaostrzyła kontrolę na granicach, potem dokręciła śrubę w skrupulatnym pilnowaniu wniosków azylowych i zaczęła je przyznawać tylko tym, którzy najbardziej tego potrzebują. A teraz zapowiada, że imigrantów, którzy nie przeszli przez weryfikacyjne sito, będzie odsyłała do domu. A jeśli nie do domu, to chociaż do pierwszego kraju Unii, w którym imigranci postawili stopę. Dzisiaj grupa czekających na deportacje liczy od 60 do 80 tys. ludzi.
Szwedzi najczęściej przyznają azyl Syryjczykom, Afgańczykom i obywatelom Iraku. W następnej kolejności są przybysze z Maghrebu i Afryki. Zdarzają się też uchodźcy z Bośni, Kosowa, Albanii i byłych republik radzieckich. Tych, którym według szwedzkich służb azyl się nie należy, rząd chce deportować nawet specjalnie wyczarterowanymi na tę okoliczność samolotami. Podobnie jak Niemcy, które kilka dni temu ogłosiły, że przygotowują specjalny pakiet środków, aby umożliwić szybsze deportacje uchodźców z Algierii, Maroka i Tunezji. A krajom, które nie będą chciały przyjmować własnych obywateli, zagroziły, że odetną kroplówkę ze środkami pomocowymi.
Jest to chyba jednak walka z wiatrakami. Algieria np. odmawia przyjmowania własnych obywateli deportowanych z Europy, szczególnie jeśli mają na swoim koncie jakieś przewinienia. Z 2 tys. osób oczekujących w pierwszej połowie 2015 r. na wydalenie Niemcom udało się odesłać zaledwie 24 osoby. Podobnie z Marokańczykami. A średnia deportacji dla całej Unii wynosi 39 proc. Reszta imigrantów, którzy nie dostali azylu i tym samym nie powinni przebywać na terenie Unii, rozpływa się. Najpewniej przedostają się do innych państw Wspólnoty. Problem jest też z tymi, którzy przekroczyli granice nielegalnie i których żaden system nie widzi, a służby nie wiedzą nawet o ich istnieniu.
Poza tym deportacja jest droga. Niezależnie od tego, czy imigrantów, którzy nie dostali azylu, odsyłamy do ich ojczyzn czy do kraju pierwszego kontaktu. Kilka miesięcy temu Europejska Agencja Frontex zorganizowała lot czarterowy z Hamburga do stolicy Kosowa Prisztiny, a rachunek za ten przelot wyniósł sto tysięcy euro. Samolotem leciało wówczas 97 osób, a w Szwecji na deportację czeka dzisiaj 60–80 tys. Kto miałby za te wspominane przez szwedzki rząd loty czarterowe zapłacić?
A do tego dochodzi podstawowa wątpliwość związana z tym, czy kraje Unii chcą długofalowo i wspólnie rozwiązać problem, czy chcą tylko wyrzucić go poza granice swoich państw. Oczywiście konwencja dublińska nadal obowiązuje – choć Komisja Europejska przebąkuje o zrezygnowaniu z niej – i Szwecja teoretycznie nadal może zgodnie z unijnymi przepisami odesłać imigrantów do krajów, w których ci mieli pierwszy kontakt z Unią.
Jednak w praktyce wszyscy wiedzą, że zarówno Grecja, jak i Włochy, do których teraz pewnie najszerszą falą popłynęliby imigranci ze Szwecji, to są kraje, w których masa krytyczna już dawno została przekroczona. I jedno, i drugie państwo od lat zmaga się z napływem imigrantów. I chociaż trudno nie widzieć niedociągnięć po stronie Grecji i Włoch, słabego przygotowania i niechęci do ponoszenia kosztów zakwaterowania i utrzymania imigrantów, to trzeba być uczciwym i przyznać, ze żaden kraj nie sprostałby takiej fali imigrantów, jaka zalała obydwa kraje w zeszłym roku.
Pomysł Szwecji jest medialnie nośny i przy obecnej atmosferze może spodoba się społeczeństwom, które coraz częściej oczekują od swoich europejskich rządów twardej polityki wobec imigrantów. Ale na dłuższą metę niczego nie rozwiązuje, tylko przenosi problem w inne miejsce.