Po 12 latach rządów małżeństwa Kirchnerów Argentyna zmienia kurs i stawia na lidera centroprawicy Mauricio Macriego. Nowy prezydent przez lata był burmistrzem Buenos Aires i znanym stołecznym przedsiębiorcą, który niedawno wypłynął jako lider opozycyjnej koalicji Zmiana. Choć zaprzysiężenie odbędzie się dopiero 10 grudnia, Macri już zapowiedział, że urzędowanie rozpocznie od cięć. Równocześnie obiecał, że nie tknie emerytur ani odziedziczonych po Kirchnerach programów pomocy społecznej. Skończy za to z dotowaniem z budżetu państwa spółek energetycznych i transportowych (chodzi m.in. o znacjonalizowaną przez jego poprzedniczkę linię lotniczą Aerolineas Argentinas), a jego polityka będzie bardziej przyjazna dla wielkiego zagranicznego biznesu. Zachowa zmienione przepisy, które pozwalają m.in. na małżeństwa osób tej samej płci, ale ponieważ zarówno on sam, jak i całe jego otoczenie jest konserwatywne obyczajowo, to i kurs światopoglądowy Argentyny raczej się zaostrzy.
Zwycięstwo Macriego to nie tylko kres epoki Kirchnerów, ale też poważny kryzys ruchu peronistów, z którego Kirchnerowie się wywodzą. Peroniści stracili wpływy nie tylko na poziomie kraju, ale też lokalnie, w najludniejszych regionach i w prowincji Buenos Aires, gdzie koncentruje się ogromna część przemysłu. Teraz będą bardzo chcieli znaleźć kandydata, który za cztery lata zdoła stawić czoło Macriemu. Chyba że Macri zbuduje formację, która będzie miała bardziej długofalowe cele niż tylko obalenie Kirchnerów, i w trakcie rządzenia przekona do siebie Argentyńczyków na dłużej.