Dziewiętnastu uchodźców z Erytrei wyleciało dziś z Włoch do Szwecji. Na lotnisku w Rzymie pożegnał ich m.in. szef włoskiego MSZ Angelino Alfonso oraz unijny komisarz do spraw migracji Dimitris Awramopoulos. Uchodźcy pojadą na północ Szwecji. Dla nich będzie to początek nowego życia. A dla Europy początek wielkiego procesu rozlokowywania 120 tys. uchodźców, głównie z Włoch i Grecji.
Tematy związane z uchodźcami zniknęły z pierwszych stron gazet, ale oni sami nie zniknęli. W ostatnim tygodniu, tylko w ciągu jednego dnia, przez Morze Śródziemne do Włoch przypłynęło 2 tys. ludzi. A na Morzy Egejskim, w nocy z czwartku na piątek, grecka straż przybrzeżna uratowała ponad pół tysiąca osób. Na jednej z dryfujących łodzi z wyziębienia zmarło roczne dziecko. I choć ustalenie kwot i rozdzielenie przebywających już na terenie Unii uchodźców może tworzyć wrażenie, że mamy do czynienia z procesem zakończonym, to nic bardziej mylnego. Biuro Wysokiego Komisarza ONZ ds. Uchodźców przewiduje, że do końca obecnego roku do Europy dotrze ok. 700 tys. migrantów, a w przyszłym roku przynajmniej drugie tyle.
Erytrejczyków, którzy są w pierwszej rozlokowywanej grupie, zarejestrowano i sprawdzono, czy nie są terrorystami. Pobrano od nich odciski palców. Przy okazji sprawdzono, jak w praktyce działa uruchomiony na włoskiej Lampedusie pierwszy unijny hotspot, czyli rodzaj centrum rejestracji nowo przybyłych, miejsce, w którym można sprawdzić m.in., kto w pierwszej kolejności naprawdę potrzebuje wsparcia, a kto jest migrantem ekonomicznym, i nawet za dłuższy czas nie ma wielkich szans na azyl. W zeszłym roku ponad pół miliona migrantów spoza UE uznano za nielegalnych. I choć teoretycznie powinni opuścić teren Unii, to w praktyce tylko połowa z nich wyjechała. Teraz w deportowaniu takich osób unijne kraje będą mogły liczyć na większe wsparcie z Frontexu.
Włochy i Grecja na długo przed kryzysem migracyjnym apelowały do pozostałych krajów Unii o pomoc, ale jeszcze wczesną wiosną tego roku reszta unijnych przywódców odkładała problem i udawała, że apeli przeciążonych nie słyszy. Kiedy jednak fala uchodźców osiągnęła stan krytyczny i wylała się poza kraje graniczne, temat stał się gorący i nie można było go dłużej odsuwać. Dobrze więc, że proces rozlokowywania migrantów ruszył, bo przeciążone do tej pory Włochy i Grecja były już na granicy wytrzymałości.
Teraz do ściany dochodzą też Niemcy. Od początku roku do ich kraju przyjechało ponad pół miliona uchodźców. I choć w pierwszym odruchu kanclerz Niemiec Angela Merkel wszystkich potrzebujących zaprosiła, dziś niemieckie drzwi próbuje się przymknąć. Po tym, jak przez ostatnie miesiące codziennie przez granicę niemiecko-austriacką przechodziło kilka tysięcy migrantów, premier Bawarii Horst Seehofer powiedział: dość. Ogłosił, że Bawaria będzie cofać imigrantów z granicy z Austrią albo odsyłać ich do innych krajów związkowych Niemiec.
Kryzys migracyjny w Europie szybko się nie skończy. Na pewno potrwa co najmniej kilka lat. Jak widać, żadne państwo unijne w pojedynkę sobie z nim nie poradzi. Na szczęście proces rozlokowywania zmusi kolejne państwa do zaangażowania się w sprawę. Będzie dla nich spoiwem. Tak samo jak zagadnienia związane z przyjmowaniem, utrzymaniem i z integracją uchodźców z obywatelami.
To wszystko stanie się wspólnym tematem dla państw Unii. Tematem, który – mam nadzieję – będzie jednoczył, a nie dzielił.