Świat

Czy Hiszpania jeszcze istnieje?

Katalończycy walczą o niepodległość

W Katalonii wyrosło pokolenie, które funkcjonuje w rzeczywistości pozbawionej punktów stycznych z resztą Hiszpanii. W Katalonii wyrosło pokolenie, które funkcjonuje w rzeczywistości pozbawionej punktów stycznych z resztą Hiszpanii. Connie Ma / Flickr CC by 2.0
Wewnątrzhiszpańskie różnice muszą się rzucić w oczy każdemu, kto tu przyjeżdża.
Poturbowana przez reżim Katalonia w czasach demokracji rozkwitła.David Ramos/Getty Images Poturbowana przez reżim Katalonia w czasach demokracji rozkwitła.
Niechęć albo – jak kto woli – ostrożność wobec tego, co „hiszpańskie”, ma związek z historyczną traumą.Brian/Flickr CC by 2.0 Niechęć albo – jak kto woli – ostrożność wobec tego, co „hiszpańskie”, ma związek z historyczną traumą.

Tekst ukazał się w październiku 2015 r.

Pochodzący z Saragossy José Ángel Carrey, który od prawie 20 lat mieszka w Barcelonie, mówi o sobie, że jest Aragończykiem: – „Jestem Hiszpanem” jakoś nie przechodzi mi przez gardło, chyba że jestem za granicą. Trudno mi o sobie tak myśleć, to zbyt abstrakcyjne.

Rebeca nawet za granicą mówi, że jest z Minorki. Chyba że rozmawia z kimś mało zorientowanym w hiszpańskiej geografii, wtedy tłumaczy, że mieszka w Barcelonie. – Nie chodzi o ideologię czy lokalny nacjonalizm – mówi. – Tak się po prostu czuję.

Urodzona w podbarcelońskiej Igualadzie Meritxell była zdezorientowana, kiedy podczas wakacji w Polsce przewodniczka zapytała ją, czy czuje się Hiszpanką czy Katalonką. – Jak mam na to odpowiedzieć jednym zdaniem? Kiedy jadę do rodziny w Andaluzji, jestem Katalonką. Kiedy rozmawiam z katalońskimi independystami, czuję się Hiszpanką. Na co dzień jestem i jedną, i drugą.

O przywiązaniu Hiszpanów do miejsc pochodzenia pisał jeden z najlepszych znawców tego kraju Gerald Brenan. Ten przyjaciel Virginii Woolf i członek Grupy Bloomsbury jako młody człowiek zamieszkał w małej andaluzyjskiej wiosce. Do Hiszpanii wracał wiele razy, a swoje przemyślenia spisał między innymi w wydanym w 1943 r. „Hiszpańskim labiryncie”, książce, która do dziś pozostaje biblią hispanistów. „Pierwsze, co rzuca się w oczy, to siła lokalnych sentymentów” – pisał. „Hiszpania to kraj patria chica, małych ojczyzn. Każde miasteczko i miasto jest centrum intensywnego politycznego i społecznego życia”.

1.

Wewnątrzhiszpańskie różnice muszą się rzucić w oczy każdemu, kto tu przyjeżdża. Kraj Basków, kraina kooperatyw, narodowych sportów polegających na toczeniu wielkich głazów, przemysłu i wysublimowanej gastronomii, to bardzo inna rzeczywistość niż rolnicza Andaluzja – ojczyzna cante jondo i Lorki, pełna arabskich naleciałości i nasycona tradycją anarchizmu. Społeczny klimat i zwyczaje w pragmatycznej i słynącej z najlepszych szkół biznesowych na świecie Katalonii różnią się od celtyckiej i wciąż mocno religijnej Galicii. Ale i inne regiony – Aragonia, Nawarra, Walencja, nie mówiąc o wyspiarzach z Kanarów i Balearów – chętnie podkreślają odrębność wobec dominującej kulturowo Kastylii. Często zaczyna się od języka.

W Hiszpanii, obok hiszpańskiego – o którym poprawność polityczna nakazuje mówić jako o „kastylijskim” – są trzy inne oficjalne języki: kataloński, któremu tak samo blisko jest do hiszpańskiego, jak i francuskiego, spowinowacony z portugalskim galisyjski i zagadkowy baskijski, którego pochodzenie nie jest do końca jasne. Wszystkie – choć w różnym stopniu – są językami dnia codziennego w swoich regionach, naucza się ich w szkołach, używa w telewizji i prasie. Oprócz nich jest też w użyciu cała masa lokalnych dialektów. Na żartobliwe dwujęzyczne napisy na ulicach w andalú, czyli hiszpańskim ogołoconym z „s” i paru innych spółgłosek, można się natknąć w całej Andaluzji.

Za językowymi różnicami – stojącymi zresztą w centrum katalońskiego nacjonalizmu – idą różnice zwyczajów i mentalności, a często także polityczne konflikty. Mimo liczącego wiele setek lat współżycia wciąż żywsze jest tutaj niż w wielu innych europejskich krajach poczucie, że „naród” to zaledwie produkt pewnego paktu, zawartego przed wiekami. Kiedy kilkanaście lat temu UNESCO zapytała przedstawicieli różnych narodów o intensywność „sentymentów narodowych i dumę z narodowych osiągnięć”, Hiszpania znalazła się na przedostatnim miejscu rankingu.

Jak pisze brytyjski dziennikarz John Hopper w książce „The New Spaniards”, było kwestią czystego przypadku, że z wszystkich istniejących na Półwyspie Iberyjskim do XVI w. bytów państwowych wyłoniły się ostatecznie dwa państwa. „Wbrew temu, co twierdzą co bardziej zaciekli hiszpańscy centraliści, nie ma zupełnie nic »świętego« w jedności Hiszpanii”.

Temat wzajemnych różnic frapuje samych Hiszpanów. Do jakiego stopnia, nie zdawał sobie chyba sprawy reżyser Emilio Martinez-Lázaro, dopóki jego komedia z 2014 r. „Osiem nazwisk baskijskich” (w Polsce znana pod tytułem „Jak zostać Baskiem?”) nie okazała się najbardziej kasowym filmem w historii hiszpańskiej kinematografii. Oto młody andaluzyjski fircyk zakochuje się baskijskiej abertzale, czyli zwolenniczce radykalnej niepodległościowej lewicy. Żeby przekonać do siebie jej ojca, udaje Baska. To właśnie przyszły teść każe mu wyliczyć tytułowe osiem baskijskich nazwisk swoich przodków.

Komedię ogrywającą temat różnic i wzajemnych uprzedzeń („leniwe” Południe kontra „do bólu serio” Północ) i kończącą się ponadregionalnym happy endem zobaczyło w kinach prawie 7 mln widzów.

„Nie do końca rozumiem, co się dzieje” – mówiła odtwórczyni głównej roli Clara Lago. Dość przewidywalna komediowo-romantyczna opowieść o spotkaniu Andaluzyjczyka z Baskijką trafiła w głębokie społeczne zapotrzebowanie. Mieszkańcy Hiszpanii ewidentnie potrzebowali takiego spojrzenia z dystansu na swoje międzyregionalne zacietrzewienia. Sukces filmu udowodnił też, że dziś już nawet z krwawego konfliktu w Kraju Basków można się wreszcie natrząsać.

2.

Niechęć albo – jak kto woli – ostrożność wobec tego, co „hiszpańskie”, ma związek z historyczną traumą. Podobnie jak Niemcy, którzy długo zerkali podejrzliwie na własną flagę, również wielu Hiszpanów kojarzy symbole narodowe z epoką frankizmu. Reżim, który prezentował się jako obrońca zagrożonej hiszpańskości, eksploatował je ponad miarę. Choć po transformacji flaga narodowa pozbyła się czarnego frankistowskiego orła, zamieniając go na godło królewskie, wielu Hiszpanów ma wobec niej dystans, podobnie jak i wobec hymnu, regularnie wygwizdywanego przez kibiców FC Barcelony, a także samej instytucji monarchii – były król Juan Carlos został przecież namaszczony przez samego Franco.

Generał z zapałem ujednolicał Hiszpanię. Regionalne różnice i odrębności sprowadził do poziomu folkloru, sam mając największą słabość do andaluzyjskiego flamenco i korridy. Katalończycy do dziś rozpamiętują represje, które zafundował im dyktator. Choć kataloński nigdy nie zniknął z domów i literatury, został wyparty ze szkół, urzędów i życia publicznego. Na początku dyktatury za mówienie po katalońsku na ulicy albo w barze można było nawet dostać mandat.

Któregoś dnia ojca zatrzymał frankistowski policjant. Ty czerwony separatysto – rzucił mu w twarz. Ojciec, który był katolikiem, oburzył się i odpowiedział: jeśli już, to biały. Policjant uderzył go w twarz. Odtąd zawsze nam powtarzał: biały czy czerwony, najważniejsze, że kataloński nacjonalista – mówiła mi kilka lat temu Muriel Casals, wtedy szefowa kulturalnego stowarzyszenia Òmnium Cultural, promującego kulturę i język kataloński, dziś deputowana do parlamentu z ramienia niepodległościowej platformy Junts pel Si (Razem na tak). – W domu czytałam katalońskie książki, rozmawiałam z rodzicami po katalońsku. Było dla mnie naturalne, że jesteśmy inni niż reszta Hiszpanów. Przez długi czas myślałam jednak, że walka o Katalonię polega na zmienianiu Hiszpanii od wewnątrz. Po śmierci Franco domagaliśmy się szerszej autonomii. To był horyzont naszego myślenia.

Po śmierci starego generała klimat społeczny zdecydowanie sprzyjał decentralizacji. Hasło większej autonomii dla innych niż kastylijska narodowych wspólnot stało się wspólnym postulatem antyfrankistów z całej Hiszpanii. I tak jeden z najbardziej scentralizowanych krajów Europy znalazł się na drugim biegunie. Wskutek demokratycznych przemian powstało państwo liczące 17 wspólnot wyposażonych w autonomię dotyczącą szkolnictwa, służby zdrowia, kultury.

Miała to być odpowiedź na potrzeby regionów historycznie „innych”, na czele z Krajem Basków, Galicią i Katalonią, ale wobec żądań innych prowincji, które poczuły się poszkodowane, górę wzięła polityka café para todos (kawa dla wszystkich). Rozbudowana administracja regionalna i autonomia zawitały nawet do regionów, które niekoniecznie miały potrzebę tak szerokiego samorządu.

3.

Poturbowana przez reżim Katalonia w czasach demokracji rozkwitła. Główną rolę w odnowie katalońskiego projektu narodowego odegrał piastujący przez 23 lata funkcję premiera Katalonii konserwatysta Jordi Pujol, dziś skompromitowany skandalami korupcyjnymi. Jednak to jemu Katalończycy zawdzięczają renesans swojego języka, obowiązkową edukację po katalońsku, darmowe kursy katalońskiego dla dorosłych i jedne z najlepszych w Hiszpanii regionalne media. To on tchnął w Katalończyków ducha narodowej dumy, powtarzając im przy każdej okazji, że naród jest niczym, jeśli nie wierzy w siebie.

Renesans regionalizmów po śmierci Franco był w jakiś sposób logiczny – mówi katalońska filozofka Victoria Camps. Katalonia musiała stanąć na nogi. Ale według Camps sprawy niepostrzeżenie poszły za daleko. – Niech za symboliczny przykład posłuży, że z prognozy pogody w katalońskiej regionalnej telewizji TV3 dawno temu zniknęła mapa Hiszpanii. Można się dowiedzieć, jaka pogoda jest w Katalonii, czasem też w Europie, ale w reszcie Hiszpanii – już nie. Zaczęliśmy funkcjonować jak niezależny kraj, choć w ramach innego państwa.

Historyk Josep Fontana odpowiada, że taki układ mógł zadziałać tylko dlatego, że odpowiadał oddolnym potrzebom. – Weźmy edukację po katalońsku – mówi. – Zdecydowana większość nauczycieli przyjęła ją z entuzjazmem.

W Katalonii wyrosło w rezultacie pokolenie, które funkcjonuje w pozbawionej punktów stycznych z resztą Hiszpanii rzeczywistości: ogląda TV3 (telewizję na, skądinąd, dużo wyższym poziomie niż ogólnohiszpańska TVE), czyta wydawaną w Barcelonie prasę, zamiast „Hiszpania” mówią „państwo hiszpańskie”. Dla nich ewentualne zerwanie z Hiszpanią to operacja o zerowych kosztach emocjonalnych.

Ta grupa niekoniecznie stanowi jednak większość. Dzisiejsza Katalonia to niezwykle złożone społeczeństwo, które przez cały XX w. przyjęło miliony imigrantów z innych, biedniejszych, części Hiszpanii: Galicii, Andaluzji, Murcji. Wielu z ich potomków to dziś najbardziej entuzjastyczni zwolennicy niepodległości. Inni, choć urodzeni w katalońskim Ripollet albo Sabadell, pielęgnują związki z miejscem pochodzenia rodziców i wciąż mówią o sobie: jestem z Andaluzji. Do hiszpańsko-katalońskiej mieszanki dochodzi kilkaset tysięcy Latynosów, Marokańczyków, Senegalczyków i wschodnich Europejczyków, którzy sprowadzili się do Katalonii w pierwszej dekadzie XXI w. Dla większości z nich katalońskie dążenia niepodległościowe to abstrakcja.

4.

Napięcie w Katalonii nie jest niczym nowym. Już w „Hiszpańskim labiryncie” Gerald Brenan pisał: „Podstawowym problemem politycznym [Hiszpanii] było zawsze utrzymanie równowagi między efektywnym rządem centralnym i imperatywami autonomii lokalnej. Jeśli centrum stosuje przesadną siłę, prowincje się buntują i ogłaszają niepodległość. Jeżeli siła jest niewystarczająca, wycofują się, by praktykować bierny opór”.

Chwilowo polityczna sytuacja jest dość patowa. W wyborach do lokalnego parlamentu 27 września, które stały się de facto plebiscytem za lub przeciw niepodległości, ugrupowania niepodległościowe zdobyły większość miejsc (72 ze 135), ale już nie głosów (47,4 proc.). Na pytanie, ilu Katalończyków opowiada się dziś za utworzeniem własnego państwa, odpowiedziałoby oficjalne referendum, ale o jego organizacji nie chce słyszeć centralny rząd. Roboczo można jednak przyjąć, że jest ich połowa.

Ich liczba będzie w najbliższych latach rosnąć lub spadać w zależności od tego, czy rząd centralny otworzy się wreszcie na negocjacje w sprawie przyszłości Katalonii, których do tej pory odmawiał. Kwestie narodowościowe zeszłyby prawdopodobnie na dalszy plan, jeśli udałoby się załatwić sprawy bardziej podstawowe, na czele z modelem finansowania prowincji. Katalonia uważa bowiem, że odprowadza do centralnego budżetu nieproporcjonalnie dużo. Chciałaby też więcej inwestycji: nowe drogi, koleje, porty.

Dla Katalończyków sytuacja ma szansę zmienić się na lepsze po grudniowych wyborach parlamentarnych w całej Hiszpanii. Sondaże przewidują, że większość absolutną straci w nich rządząca Partia Ludowa, która nie chce słyszeć o referendum niepodległościowym.

Ale nawet porażka prawicy i zgoda Madrytu na referendum nie przesądzają sprawy. Na 20 listopada zapowiedziana jest premiera sequelu komedii Emilio Martineza-Lázaro. Tym razem będzie się nazywała „Osiem nazwisk katalońskich”. Gdyby ich wymienienie miało stanowić dowód na katalońskość, może się okazać, że prawdziwych Katalończyków jest już za mało na niepodległość.

Aleksandra Lipczak z Barcelony

Polityka 41.2015 (3030) z dnia 06.10.2015; Świat; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Czy Hiszpania jeszcze istnieje?"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną