Kończy się jedna z najdłuższych wojen partyzanckich XX w. Rząd Kolumbii i dowództwo FARC – Kolumbijskich Rewolucyjnych Sił Zbrojnych – uzgodniły w Hawanie warunki pokoju, ale na jego podpisanie dają sobie pół roku. Wspólna fotografia prezydenta Kolumbii Juana Manuela Santosa (z lewej) z dowódcą FARC, zwanym „Timoszenką”, oraz Raulem Castro w roli gospodarza ma szansę stać się zdjęciem ikoną, jak to Icchaka Rabina ściskającego dłoń Jasera Arafata (z Billem Clintonem jako mediatorem). Początek kolumbijskiego konfliktu, przede wszystkim o reformę rolną, datuje się na 1964 r., ale tak naprawdę zaczął się w latach 40. Wojna domowa pochłonęła kilkaset tysięcy ofiar, szczególnie dużo na początku i w latach 80., kiedy w polityczny konflikt zaplątała się kokaina. Wojna wygnała z domostw ponad 3 mln ludzi, którzy są dziś wewnętrznymi uchodźcami.
Pokój wydawał się możliwy w latach 80., wtedy Unia Patriotyczna, partia związana z FARC, chciała wejść do legalnej polityki, ale 4 tys. jej działaczy zostało skrytobójczo unicestwionych. Degenerowali się też partyzanci: niektóre oddziały były zamieszane w narkobiznes, żyły z porwań dla okupu, zabijały wieśniaków. Pseudonim obecnego dowódcy współgra z awanturniczą częścią dziejów FARC. Siemion Timoszenko był bohaterem ZSRR za zasługi w drugiej wojnie światowej; walczył też w wojnie polsko-radzieckiej 1920 r. Izaak Babel przedstawił go w jednym z opowiadań jako dowódcę oddziału rozwiązanego za pospolite napady i organizowanie pogromów. Kolumbijski „Timoszenko” studiował w Moskwie medycynę, a szkolenie wojskowe przeszedł w Jugosławii za czasów marszałka Tity.