Świat

Rządy nieznanych sprawców

Meksyk: mafia i władza razem

Protest dziennikarzy i obrońców praw człowieka po zabójstwie fotoreportera Rubena Espinosy, Mexico City. Protest dziennikarzy i obrońców praw człowieka po zabójstwie fotoreportera Rubena Espinosy, Mexico City. Alex Cruz/EPA / PAP
Kiedy po kolejnej zbrodni wydaje się, że sprawy w Meksyku sięgnęły dna, dochodzi do następnej, która dno obniża jeszcze bardziej.
Ruben EspinosaCorbis Ruben Espinosa

Ruben Espinosa, 37 lat, był fotoreporterem freelancerem, mieszkał w stanie Veracruz nad Zatoką Meksykańską. Naraził się władzy stanowej, konkretnie: gubernatorowi Javierowi Duarte, fotografiami ukazującymi represje, jakimi ten traktował protesty społeczne. Duarte to członek rządzącej w kraju Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Gdy tygodnik „Proceso” zamieścił na okładce zdjęcie gubernatora autorstwa Espinosy, opatrzone tytułem „Veracruz: stan bezprawia”, ten próbował wykupić cały lokalny nakład pisma.

31 lipca w mieszkaniu w dzielnicy klasy średniej Navarete w stolicy Meksyku zamordowano pięć osób. Okoliczności zabójstwa, jak i uprzednie zdarzenia sugerują, że dokonano tam egzekucji na fotoreporterze Espinosie i obrończyni praw człowieka Nadii Verze. Trzy pozostałe osoby – dwie współlokatorki Nadii Very: 18-letnia Yasenia Quiroz, 31-letnia Mile Virginia Martin oraz 40-letnia sprzątaczka Alejandra Negrete – były prawdopodobnie przypadkowymi ofiarami, które miały pecha znaleźć się w towarzystwie dwójki znajomych będących celem egzekucji.

1.

Espinosa był nieraz zastraszany w trakcie wykonywania pracy przez funkcjonariuszy policji. Wiedział, że od kiedy w 2010 r. Duarte został gubernatorem w Veracruz, zamordowano 13 krytycznych wobec władz stanowych dziennikarzy, a los trzech pozostaje nieznany (mają status desaparecidos, „znikniętych”). Gdy kilka miesięcy temu zorientował się, że chodzą za nim podejrzani osobnicy, a mieszkanie jest obserwowane, poczuł, że czas się wynieść.

Wyjechał do stolicy, będącej od lat azylem dla dziennikarzy, których życiu zagrażają lokalni kacykowie lub ludzie narkobiznesu. Dane o azylantach na tym osobliwym wygnaniu bywają sprzeczne. Rządowe biuro, które teoretycznie powinno chronić dziennikarzy i obrońców praw człowieka, posiada dane o 197 takich osobach, 107 z nich to dziennikarze; ale tylko siedmiu ponoć mieszka w stolicy. Według organizacji pozarządowych z samego stanu Veracruz w stolicy ukrywa się 37.

Wprawnym okiem fotoreportera Espinosa prędko dostrzegł, że i tutaj ktoś za nim chodzi. Kilka tygodni przed śmiercią, gdy siedział w kawiarni, podszedł do niego nieznajomy mężczyzna i spytał: Hej, to ty jesteś tym fotografem, który uciekł z Veracruz, prawda? Innym razem ktoś zaoferował mu pieniądze za wycofanie się z oskarżeń pod adresem Duarte, jakie stawiał gubernatorowi w udzielanych wywiadach.

Nadia Vera, 32 lata, była poetką, promotorką kultury, a przede wszystkim aktywistką piętnującą naruszenia praw człowieka w Veracruz. Wraz z innymi działaczami z lokalnego uniwersytetu była kilkakrotnie zatrzymywana i pobita przez policję. Gdy pod koniec zeszłego roku „nieznani sprawcy” splądrowali jej mieszkanie, uznała, że nie ma co czekać na egzekucję, i postanowiła wyjechać do stolicy.

Wcześniej udzieliła wywiadu, który stanowi fragment filmu dokumentalnego o zbrodniach władzy w Veracruz. Mówi w nim o znikających aktywistach i o tym, że liczba zniknięć wzrosła, od kiedy rządy w stanie objął Duarte. Opowiada o kobietach zniewalanych i zmuszanych do prostytucji. O porywanych młodych mężczyznach zmuszanych do pracy dla karteli w charakterze cyngli. Stwierdza, że w Veracruz panoszy się znany z okrucieństwa kartel Los Zetas. A wszystko to dzieje się pod okiem gubernatora. Kto ma nad kim władzę: kartel nad Duarte, Duarte nad kartelem? Vera alarmuje, że jeśli cokolwiek stanie się jej lub komuś z jej towarzyszy, winnego należy szukać w siedzibie władz stanowych.

Miesiąc przed śmiercią Espinosy i Very gubernator Duarte publicznie oskarżył pracowników mediów o związki ze zorganizowaną przestępczością. Bez nazwisk, bez konkretów. „Uważajcie. Wiemy, którzy z was są na złej drodze. Zamierzamy potrząsnąć drzewem, a wtedy pospada wiele zgniłych jabłek”. W Meksyku takie słowa to jak ogłoszenie wyroku śmierci.

2.

Gdy we wrześniu 2014 r. burmistrz Iguali, miasta w stanie Guerrero na południu kraju, do spółki z lokalnym kartelem doprowadził do porwania i zniknięcia 43 studentów szkoły pedagogicznej, wydawało się, że sprawy w Meksyku sięgnęły dna (POLITYKA 42 i 49/14). Cały kraj zobaczył jasno, jak nigdy wcześniej, intymną więź między politykami i światem zorganizowanej przestępczości. 43 studentów aktywistów, jadących zakłócić wiec burmistrza, zatrzymała policja, a następnie przekazała ich cynglom miejscowego kartelu. Bandyci wywieźli 43 porwanych w nieznanym kierunku i ślad po nich zaginął. Toczące się śledztwo nie doprowadziło do definitywnych ustaleń. Ciał uprowadzonych nie odnaleziono – natrafiono za to na wiele masowych grobów, w których grzebano zwłoki innych „znikniętych”.

Kolejnym sięgnięciem dna wydawała się w lipcu br. ucieczka największego bossa narkotykowego w kraju i na całej planecie: Joaquina El Chapo Guzmana. Uciekł z najpilniej strzeżonego więzienia w Meksyku, a wśród poważnych komentatorów panuje zgodna opinia, że bez współudziału kogoś z najwyższych władz ucieczka El Chapo byłaby niemożliwa. Zdarzenie to mówi aż zbyt wiele o związkach między władzą a mafią.

Podobnie jak niedawne zatrzymanie Servanda Gomeza, bossa kartelu Kawalerowie Templariusze z Michoacan. Ten przywódca jednej z najbardziej krwawych band zaledwie kilkanaście lat temu był... nauczycielem. Stworzył lokalny ośrodek rehabilitacji dla uzależnionych od substancji psychoaktywnych i poświęcał się pracy z młodzieżą. W jakim momencie i z jakiego powodu ten miejscowy misjonarz i idealista przeobraził się w bossa kartelu?

W Meksyku mówi się czasem, że „wszystkie drogi prowadzą do narko”. Cóż lepiej ilustruje to powiedzenie niż list otwarty, jaki napisali do bossa innego kartelu, Los Rojos ze stanu Guerrero, rodzice wspomnianych 43 porwanych studentów? Napisali go na płachtach papieru i zawiesili na jednej z ulic Iguali (tam gdzie rządził burmistrz uwikłany w porwanie studentów). Dokładnie w ten sam sposób w całym Meksyku narkogangsterzy obwieszczają terroryzowanej ludności swoją wolę.

„Panie Santiago Mazari Hernandez, prosimy uprzejmie o pomoc w ustaleniu miejsca pobytu naszych synów, ponieważ zły rząd nie traktuje nas poważnie. Przeciwnie – rani nas swoimi kłamstwami. Jesteśmy biedni i podeptano naszą godność. Prosimy o wiadomość, w jaki sposób mógłby nam pan pomóc. Jesteśmy gotowi spotkać się...”.

Pan Santiago Mazari Hernandez odpowiedział rodzinom „znikniętych”, że chętnie się spotka. Ale powiedział też coś, co ma najwyraźniej zapewnić mu parasol ochronny przed ewentualnym skrytobójstwem: twierdzi, że władze (kraju? stanu?) chcą go zabić, by prawda o porwaniu 43 studentów nigdy nie wyszła na jaw. Czy można więc powiedzieć, że to świat narko uprowadził słabe państwo? A może jest na odwrót?

Czasem to świat narko korumpuje i zastrasza rządzących. Innym razem to władze polityczne wykorzystują kartele i za ich pomocą sieją strach wśród ludności. Twierdzenie, że to narkobiznes podbił państwo, uniewinnia i usprawiedliwia polityków; granice między obydwoma światami są nieostre. Trudno orzec, czy to mafie trzymają państwo w szachu, czy przedstawiciele władzy publicznej sprawują rządy przy pomocy band. Właśnie dlatego w Meksyku można dziś często usłyszeć: „Nie bardzo wiadomo, gdzie jest wróg ani kim jest”.

Zamordowana 31 lipca Nadia Vera mówiła, że lokalni aktywiści w Veracruz znajdują się między młotem a kowadłem; tj. między autorytarnymi, skorumpowanymi politykami a bandyckimi kartelami; między represjami legalnymi a nielegalnymi. Śmierć jej i Espinosy to kolejne meksykańskie dno. Wydawało się, że stolica jest azylem dla krytyków władzy i karteli z prowincji. Od 31 lipca już nie jest.

3.

Meksyk jest dziś, obok Syrii, Afganistanu, Iraku, Libii, Palestyny i Filipin, najbardziej niebezpiecznym krajem dla dziennikarzy. Od upadku monopolistycznych rządów PRI w 2000 r. – dziś po 12 latach przerwy PRI rządzi znowu – zamordowano tu 88 dziennikarzy, los 20 pozostaje nieznany („zniknięci”). Egzekucje wykonywali na nich „nieznani sprawcy”, nasyłani przez lokalnych polityków-bandytów i narkobossów – wysłannicy pierwszych lub drugich bądź też i pierwszych, i drugich zarazem. Najczęściej giną lokalni dziennikarze śledczy.

Uderzeniem o dno wydawał się słynny list opublikowany pięć lat temu na pierwszej stronie „Diario de Juarez”, gazety w przygranicznym Ciudad Juarez, gdzie toczyła się wówczas krwawa wojna między dwoma kartelami o panowanie w mieście i na szlaku narkotykowym do USA. Po zastrzeleniu drugiego dziennikarza tej gazety redakcja ogłosiła ów szokujący list do bossów karteli:

„Panowie z różnych organizacji, którzy toczycie spór o terytorium Ciudad Juarez, śmierć dwóch dziennikarzy naszej gazety w okresie krótszym niż dwa lata to niepowetowana strata dla wszystkich, którzy tu pracujemy, a szczególnie dla ich rodzin... Jesteśmy dziennikarzami, nie wróżkami... Chcemy, żebyście wyjaśnili, czego od nas chcecie... W obecnej chwili jesteście, panowie, prawdziwą władzą w mieście, ponieważ legalne władze nie były w stanie zrobić niczego, by zapobiec śmierci naszych kolegów... W tych warunkach nie jesteśmy w stanie wykonywać naszej pracy. Prosimy, wskażcie, czego od nas oczekujecie...”.

Przez długi czas dziennikarze w Ciudad Juarez nie byli atakowani przez kartele. Redaktorzy gazet i audycji radiowych szukali złotego środka między obowiązkami, jakie nakłada profesja, a nienarażaniem siebie i swoich dziennikarzy na pewną śmierć. Zazwyczaj się udawało. Wykonywanie tego zawodu w takim miejscu można porównać do jazdy samochodem w ciemności i mgle.

Wojnę o miasto wygrał El Chapo i teraz to jego kartel z Sinaloa po niepisanym porozumieniu z władzami politycznymi rządzi w Ciudad Juarez. Dziennikarze są bezpieczniejsi niż pięć lat temu, ale to wciąż niezwykle ryzykowna praca. Nigdy nie wiadomo, komu wchodzi się w paradę. A jeśli tak już się stanie, lepiej wyjechać, przynajmniej na jakiś czas.

Wydaje się, że dziś niebezpieczniej, niż zadrzeć z ludźmi narko, jest wejść w paradę politycznym kacykom. Tak właśnie zrobiło 43 studentów z Guerrero, a ostatnio – Ruben Espinosa i Nadia Vera w Veracruz. „Większości morderstw dziennikarzy w Meksyku dokonują ludzie powiązani z rządem” – powiedział po śmierci Espinosy w dramatycznym wywiadzie dla hiszpańskiego dziennika „El Mundo” Juan Villoro.

Dlatego ludzie pióra z Meksyku, obu Ameryk i Hiszpanii nie piszą dziś listu otwartego do bossów karteli, lecz do prezydenta kraju Enrique Penii Nieto. „Dziennikarstwo na całym świecie znajduje się w stanie oblężenia: szczególnie reporterzy meksykańscy żyją w śmiertelnym niebezpieczeństwie”. O zabijanie dziennikarzy autorzy listu oskarżają skorumpowanych polityków, świat przestępczy, a pośrednio – nieudolny wymiar sprawiedliwości. Domagają się skutecznego śledztwa w sprawie zabójstwa Espinosy, Very i trójki ich znajomych oraz skutecznej ochrony państwa dla ludzi mediów. Wskazują gubernatora Duarte jako możliwego zleceniodawcę zbrodni.

4.

Toczące się od miesiąca śledztwo zakrawa na farsę. Od pierwszych dni prokurator generalny nie ustawał w wysiłkach, żeby sprawę przedstawić jako pospolity napad bądź efekt sprzeczki, a przy okazji lekko przybrudzić wizerunek zamordowanych. Za niezwykle ważne uznał obwieszczenie, że Espinosa nie zginął w trakcie wykonywania pracy fotoreportera; że przyjechał do stolicy „w poszukiwaniu nowych możliwości w zawodzie fotografa” oraz że zabójcy i ich ofiary rzekomo się znali i przed morderstwem wspólnie balowali.

W opinii miejscowych obserwatorów prokuratura sterowała uległymi wobec rządu mediami, które ochoczo powtarzały niesprawdzone wymysły: wspólne balowanie, rzekomy hałas imprezy, domniemani zabójcy widziani przez sąsiadów. Wiadomości te miały się opierać na zeznaniach świadków. W ciągu kolejnych dni okazało się, że wszystko to nieprawda. Nie zgadzają się także informacje podawane przez prokuraturę dotyczące godzin i zdarzeń tuż przed morderstwem z wiedzą przyjaciela Espinosy, który komunikował się z nim przez Skype’a.

Schwytano podejrzanego, który w śledztwie przyznał, że był w mieszkaniu w dniu zabójstwa, lecz w mordzie nie uczestniczył (nie jest jasne, czy był świadkiem czy nie). To były więzień, skazany przed laty za napad i gwałt; ostatnio zajmował się myciem samochodów. Do mieszkania wszedł ponoć w celu rabunkowym. Wskazał dwóch wspólników, aktualnie zbiegłych: jeden to były policjant, ostatnio parkingowy; drugi – uliczny żongler proszący kierowców o napiwki. Miejscowi dziennikarze dostrzegli na fotografii zrobionej podejrzanemu w areszcie, że ma spuchniętą twarz.

Jeśli istotnie tych trzech dokonało zbrodni i była to zbrodnia na zlecenie, szansa na ustalenie zleceniodawcy jest bliska zeru. Między zleceniodawcą a egzekutorem znajduje się zwykle co najmniej dwóch pośredników. Jeśli schywani przez policję cyngle zaczynają sypać, zabija się pośrednika, by uniemożliwić dojście po nitce do kłębka. Elementarz mafijnego świata – w Meksyku, Kolumbii, Brazylii...

Przesłuchany przez prokuraturę gubernator Duarte zaprzeczył jakimkolwiek związkom z zabójstwem i ogłosił się ofiarą nagonki. W Meksyku giną na potęgę dziennikarze i obrońcy praw człowieka, ale współczuć powinniśmy politycznym kacykom. Nie dość, że poświęcają się dla ludu, to są narażeni na tak niesłychane przykrości. Doprawdy, Meksyk to okropnie niesprawiedliwy kraj.

Polityka 36.2015 (3025) z dnia 01.09.2015; Świat; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Rządy nieznanych sprawców"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną