Katastrofa MH17 stała się punktem zwrotnym w postrzeganiu przez świat wojny na wschodzie Ukrainy
Wojna na wschodzie Ukrainy trwała kilka miesięcy, wspierani i dozbrojeni przez Rosję separatyści zajmowali już spory kawałek Donbasu, udało im się przejąć inicjatywę, odepchnąć wojska rządowe. To rosyjska pomoc militarna przeważyła w tamtym momencie. Separatyści strzelali do ukraińskich samolotów wojskowych niczym do kaczek, co kilka dni przychodziła z frontu wiadomość o zestrzeleniu kolejnej maszyny, o śmierci załogi. Ta wojna trochę powszedniała, postrzegana jako lokalny konflikt, który sam się pewnie wypali. Moskwa tryumfowała.
Wiadomość o zestrzeleniu pasażerskiego samolotu malezyjskich linii lotniczych MH17 była szokiem. Nikt się nie spodziewał, że taki dramat może się w ogóle wydarzyć. Nikt nie sądził, że pasażerska maszyna, lecąca na wysokości ponad 10 tys. metrów może stać się celem ataku. Widać było – nawet gołym okiem z ziemi – że to nie jest samolot wojskowy.
Rosyjskie urządzenia przeciwlotnicze są precyzyjne, każdy kto chciał wiedzieć, mógł się łatwo zorientować, że to samolot pasażerski. Boeing 777 lecący z Amsterdamu do Kuala Lumpur zniknął z radarów o godz. 16.21.
Nad Donbasem przebiegał korytarz przelotowy do Azji. Szok i niedowierzanie, taka była pierwsza reakcja. Te 298 osób, jakie zginęły w katastrofie (283 pasażerów plus 15 członków załogi), to byli przede wszystkim turyści, lecący na wakacje do Malezji. Pewnie nawet nie wiedzieli, że przelatują nad Ukrainą, może nawet nie mieli pojęcia, gdzie leży Donbas.
Dziś można zapytać: dlaczego zestrzelenie samolotu było zaskoczeniem, przecież separatyści dawali już dziesiątki razy dowody, że lekceważą prawa i konwencje. Że są nieobliczalni i bezwzględni, oszaleli z nienawiści. Kilka linii lotniczych zmieniło trasy przelotów, Malaysian tego nie zrobił.
Był upalny lipiec, świadkowie opowiadali, że z bezchmurnego nieba spadały ciała, szczątki ciał, ręce, nogi, zabawki, bagaże, kolorowe walizki z wakacyjnymi naklejkami. Koszmar, jakiego nikt sobie nie wyobrażał. Spadały na pola z nieskoszonym zbożem, między słoneczniki, na podwórka, dachy.
Ale nowy koszmar zaczął się za chwilę. Separatyści, kontrolujący teren nie dopuszczali ekip ratunkowych, długo nie zgadzali się na poszukiwanie, zabranie ciał. A potem na przetransportowanie ich specjalnym pociągiem z miejsca katastrofy. Wszystko to trwało wiele dni, tygodni. Był upał, świadkowie wspominają koszmarną woń rozkładających się szczątków, zbieranych do czarnych worków, przewożonych do specjalnego pociągu chłodni, który przez wiele dni stał na stacji kolejowej Torez. A potem wyruszył do Charkowa.
Władze samozwańczej DRL nie chciały także, już później, wpuścić holenderskich i malezyjskich specjalistów, badających przyczyny wypadku. Interweniowała OBWE.
Od pierwszego dnia zaczęły się wzajemne oskarżenia. Rosjanie oskarżyli ukraińskie wojsko rządowe: zestrzelenie samolotu to ich dzieło. Kijów natychmiast zaprzeczył. To nie wojska rządowe kontrolowały teren, z którego strzelano do samolotu, lecz separatyści. To oni doprowadzili do dramatu.
Szybko ustalono, że strzelano z systemu BUK, właśnie takiego, jaki separatyści otrzymali z Rosji. Potem Służba Bezpieczeństwa Ukrainy ujawniła przechwycone rozmowy telefoniczne, wynikało z nich jasno, że strzelali separatyści. Nie zastanawiając się nawet, że strzelają do cywilnego, pasażerskiego samolotu.
Amerykanie podali, że – na podstawie danych wywiadu – nie ma wątpliwości, że do samolotu strzelano rakietą ziemia-powietrze z terytorium zajętego przez separatystów, wspieranych przez Rosję.
Holandia – bo najwięcej holenderskich obywateli zginęło w katastrofie – powołała specjalną komisję do zbadania przyczyn katastrofy, rozpoczęła śledztwo. Nie było to łatwe, bo w okolicy toczyły się walki, a separatyści wciąż nie chcieli dopuścić członków komisji na miejsce wypadku.
Dziś, rok po katastrofie, znany jest generalnie rezultat dochodzenia. A cały raport komisji ma być opublikowany jesienią. Ale upublicznione informacje nie pozostawiają wątpliwości: to separatyści zestrzelili malezyjski samolot. Dokonali tego używając rakiet ziemia-powietrze, rosyjskich rakiet BUK.
Rosjanie nadal jednak twierdzą, że oskarżenia są bezpodstawne, że to ukraiński myśliwiec strzelał do malezyjskiego boeinga. Zaprzeczają wszelkim związkom z katastrofą. Przedstawiają dowody, fałszywe, jak się szybko okazuje: w czerwcu tego roku niemiecki „Der Spiegel” wskazał dowody, że Rosjanie sfałszowali zdjęcia satelitarne z miejsca katastrofy.
Kijów oficjalnie zabiega o powołanie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn tragedii i ustalenie winnych. Ma wsparcie Australii, Belgii, Malezji i Holandii – państw, których obywatele ponieśli śmierć (w katastrofie zginęli obywatele dziesięciu państw). Ale wiadomo, że Rosjanie zablokują taką decyzję. Są przeciwni idei i nie dopuszczą do powołania komisji. Twardo i niezmiennie lansują własne teorie, przekonując, że nie wspierali separatystów, a rakiety, jakie wystrzelono w kierunku boeing, były na wyposażeniu ukraińskiej armii. Tylko dziś już mało kto w to wierzy, poza Rosją.
Katastrofa malezyjskiego samolotu MH17 stała się punktem zwrotnym w postrzeganiu przez świat wojny na wschodzie Ukrainy. Nagle uświadomiono sobie fakty, że to Rosja wspiera rebeliantów, że z jej terytorium płynie nieprzerwanie uzbrojenie przez ukraińską granicę. Że celem Kremla jest destabilizacja sytuacji na Ukrainie, bez względu na środki i koszty. Że Rosja czuje się bezkarna. Dopiero po tym dramacie wprowadzono sankcje wobec Moskwy, a konflikt przestał być postrzegany jako nieznaczący i odległy, obcy.
Rok po tragedii, mimo wielkich międzynarodowych wysiłków i starań, konflikt w Donbasie nadal trwa. Nieco wygaszony wprawdzie, dzięki porozumieniom zawartym w Mińsku w lutym tego roku, ale wciąż giną tam ludzie: przedwczoraj, w czwartek zginęło ośmiu ukraińskich żołnierzy. W sumie – już grubo ponad sześć tys. osób. Wszyscy nienawidzą wszystkich, wspólne życie wydaje się coraz bardziej odległe, niemożliwe.
W miejscu katastrofy, we wsi Hrabowe, stanął krzyż, obok leżą kwiaty, dziecięce zabawki, płoną znicze.