Z Iranem jak z Grecją
Nie chodzi o to, by Irańczycy nie mogli zrobić bomby atomowej, ale żeby nie chcieli jej zrobić
To prawie historyczna umowa. Iran, przez lata podejrzewany o bombowe ambicje, minimalizuje swój program nuklearny w zamian za zniesienie międzynarodowych sankcji, które przyduszają jego gospodarkę.
Irańscy negocjatorzy zgodzili się m.in. na likwidację zasobów wzbogaconego uranu, który mógłby posłużyć do budowy bomby. Obiecali demontaż większości wirówek, które to wzbogacanie umożliwiają. Zaakceptowali też zaostrzony reżim inspekcji Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, której przedstawiciele będą mogli zajrzeć prawie wszędzie w Iranie, aby sprawdzić, czy Teheran nie oszukuje.
W zamian ONZ, Unia Europejska i USA zobowiązały się zdjąć sankcje, które spiętrzyły się wokół Iranu od islamskiej rewolucji z 1979 r. Chodzi przede wszystkim o odblokowanie wymiany handlowej i inwestycji, które mogą przynieść Teheranowi krociowe zyski. Dość powiedzieć, że w przypadku realizacji porozumienia negocjacyjni partnerzy od razu odblokują irańskie aktywa na całym świecie, warte dziś ponad 100 mld dol.
Długofalowo jednak umowa nuklearna może być wstępem do największej od dekad zmiany geopolitycznej na Bliskim Wschodzie. Wyciągnięcie Iranu z izolacji może oznaczać, że przejmie on rolę stabilizatora regionu, co wcale nie musi być złe dla Ameryki. Spokój w Afganistanie, wojna z Państwem Islamskim – Waszyngton i Teheran mają zaskakująco wiele wspólnych interesów na Bliskim Wschodzie. Dla Amerykanów umowa nuklearna może być więc początkiem wycofywania się regionu, o co od początku prezydentury zabiega Obama.
Umowa jest prawie historyczna, bo od uzgodnienia tekstu do wdrożenia jeszcze długa droga. Sam tekst umowy ma około stu stron i pięć, sześć załączników. Dziesiątki obwarowań, wymuszonych na Iranie przez pięciu stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ i Niemcy, oficjalnie mają zapewnić, że świat szybko się dowie i będzie miał czas na reakcję, jeśli jednak z jakichś niezrozumiałych powodów Iran zacznie budowę bomby.
Te obwarowania to jednak w pewnym sensie fikcja. Nie ma takiej siły, która powstrzymałaby Irańczyków przed budową bomby. Nawet jeśli świat odkryje takie plany, nie ma innego sposobu, aby zablokować irański program bombowy, poza wojną. Iran to jednak nie jest Serbia czy Libia, gdzie można wysłać kilka bombowców, które załatwią sprawę. Tu chodzi o 77-milionowy kraj, który sprawy atomu traktuje jak sprawę honoru.
W umowie z Iranem nie chodzi więc o to, aby Irańczycy nie mogli zrobić bomby atomowej, ale żeby nie chcieli jej zrobić. Aby z czasem się okazało, że zniesienie sankcji i wyjście Iranu z międzynarodowej izolacji jest tak korzystnie dla Irańczyków – gospodarczo, kulturowo i politycznie – iż bomba im się po prostu nie opłaca.
Dlatego dziesiątki zapisów z tej umowy, ograniczających irański program nuklearny, nie są wcale tak istotne. Pełnią tę samą funkcję, co lista reform wymuszonych w poniedziałek rano na Grecji. Te ostatnie nie mają znaczenia dla Greków w tym sensie, że nie sprawią, iż ich kraj nagle stanie się wypłacalny. To się nie uda bez przynajmniej częściowego darowania greckich długów. Te reformy są potrzebne kanclerz Angeli Merkel, aby przekonać posłów do Bundestagu, że Grecy się starają i warto jeszcze raz im pomóc.
I na zasadzie analogii – obostrzenia irańskiego programu nuklearnego, zawarte we wtorkowej umowie, nie powstrzymają Iranu przed budową bomby atomowej. Ale są niezbędne prezydentowi Barakowi Obamie, aby przekonać do tej umowy amerykańskich senatorów. Bez ich zgody nie będzie zniesienia sankcji wobec Iranu i wtorkowa umowa trafi do kosza.