Terroturystyka
Po zamachach w Tunezji pojawia się pytanie o odpowiedzialność biur turystycznych
Zaledwie dwa tygodnie temu w artykule „Wakacje z dreszczykiem” pisałem o tym, jak trudno korzystać z dobrodziejstw turystyki zagranicznej w niepewnych czasach. I jak ograniczać ryzyko. Bo z jednej strony turysta wykupujący imprezę turystyczną w atrakcyjnej destynacji (impreza i destynacja to słownik branży turystycznej) chce mieć gwarancję najwyższej jakości usług za najniższą cenę, a z drugiej strony – świat może mu zapewnić wiele nieprzewidzianych imprez dodatkowych, w rodzaju zwiedzania muzeum ze strzelającym terrorystą czy ekstremalnych przeżyć na plaży, takich jak to w tunezyjskiej Susa (o ile je przeżyje).
Na internetowych forach roztrząsane są wakacyjne dramaty – bo łóżko w hotelu było za twarde, okno wychodziło na parking – ale kiedy pojawia się pytanie o bezpieczeństwo w krajach ukochanych przez polskich turystów (Egipcie czy Tunezji), zwykle sypią się żarty i lekceważące komentarze. W kurortach jest bezpiecznie, nie ma się czego się bać. Jeśli turysta kursuje między pokojem, basenem, plażą i barem (wiadomo, uroki all inclusive), to może być spokojny. Okazuje się, że jednak nie może.
Tunezja i Egipt należą do najtańszych dostawców tego, co masowy turysta kocha. To towar znany jako 3xs – sun, sand, sea – czyli słońce, piasek i morze. Biura podróży kuszą tanim wypoczynkiem w Tunezji, choć polski MSZ ostrzega przed wyjazdami. Susa i inne tunezyjskie kurorty są od dawna wymieniane jako potencjalne miejsca zagrożone zamachami grup terrorystycznych. Nie bez przyczyny. Rodzi się więc pytanie o odpowiedzialność organizatorów turystyki.
Polskie biura oddychają z ulgą, bo tym razem nikt z Polaków nie zginął. Szykują ewakuację, wykreślają destynację z tegorocznej listy wakacyjnej, oferując klientom zmianę miejsca wypoczynku.
Internauci na Facebooku podpytują Roberta Makłowicza, czy jest w Tunezji, a jeśli nie, to czy się tam wybiera. Kulinarny mistrz, który wziął udział w kampanii „Tunezja Jadę Tam”, namawiając do wypoczynku w Susie, Hammamet czy na Dżerbie, na razie milczy. Być może zastanawia się, czy tym razem trochę nie przesolił.
Polscy turyści należą do grupy najodważniejszych. Pierwsi wrócili do Egiptu po wydarzeniach Arabskiej Wiosny, w marcu po zamachu w muzeum Bardo w Tunisie wyjeżdżali z Tunezji poirytowani, bo przecież turnus jeszcze się nie skończył.
Kiedy w Tajlandii wprowadzono stan wojenny (już zniesiony) Polacy zaczęli jeździć tam chętniej. Wciąż do nas nie dociera, że terroryzm jest faktem i trzeba unikać zagrożeń. To powinno dotrzeć przede wszystkim do organizatorów turystyki. A także niektórych celebrytów.