Dominikana, która ma dobre papiery i notowania oraz rzesze zachwyconych turystów, lubi poprawiać sobie narodowe samopoczucie kosztem sąsiedniego Haiti, z kolei najbiedniejszego kraju świata, z którym dzieli tę samą wyspę i historię (z wieloma elementami zadawnionej wrogości). Dwa lata temu Sąd Najwyższy podjął bezprecedensową decyzję, pozbawiającą obywatelstwa urodzone na Dominikanie osoby mające haitańskich rodziców. Nawet jeśli mieszkały tu od zawsze i uważały się za stuprocentowych Dominikańczyków. W ten sposób z dnia na dzień powstała rzesza bezpaństwowców o nieuregulowanym statusie. Kiedy decyzja ta spotkała się z międzynarodową krytyką, władze wdrożyły rozmaite procedury zastępcze. Pozbawieni obywatelstwa mogli występować o tymczasowy pobyt, a po dwóch latach – o naturalizację. Władze nakazały także zarejestrować się wszystkim Haitańczykom przebywającym tu nielegalnie. W sumie rzecz dotyczy ponad pół miliona osób, z czego tylko połowa zgłosiła się do władz. A z kolei tylko 30, jak na razie, dostało zgodę na pobyt. Wyznaczone terminy właśnie się skończyły – i szykują się masowe deportacje. Od początku roku, w ramach operacji Tarcza, odstawiono do Haiti już 40 tys. osób. Ale dobra opinia obowiązuje: obserwatorzy od przestrzegania praw człowieka uważają, że operacja będzie przeprowadzana po cichu i w rękawiczkach.