No stoją. Stoją i patrzą, jak przez granicę abchasko-gruzińską przechodzą reklamówki pełne towarów z gruzińskich supermarketów. Graniczny most nad rzeką Inguri jest połupany i krzywy, w wybojach stoją brudne kałuże, a między nimi ciągną objuczeni mieszkańcy pogranicza w wytartych skórzanych kurtkach i tanich, niezgrabnych butach.
Przeprowadza się przez rzekę pełne siatki z supermarketów, bo pozbawiona rozwiniętej gospodarki Abchazja radzi sobie gorzej niż Gruzja, nawet zważywszy na to, że gruzińska gospodarka zwalnia. Odległość między posterunkami to niemal kilometr, ale most wyłączony jest (przynajmniej teoretycznie) z ruchu zmotoryzowanego, więc trzeba pokonać go pieszo. Albo – za symboliczną opłatę – konną bryczką. Gruzja – oficjalnie – wyciąga do Abchazji rękę. Po gruzińskiej stronie granicy postawiono pojednawczy pomnik: pordzewiały już nieco pistolet z zawiązaną na supeł lufą. Ale Abchazja ani myśli o powrocie pod skrzydła Tbilisi, spod których uwolniła się przeszło 20 lat temu w wyniku wojny domowej. Kierunek jej polityki zagranicznej jest wręcz przeciwny: 5 marca tego roku wszedł w życie rosyjsko-abchaski traktat o sojuszu i partnerstwie strategicznym.
•
Zgodnie z traktatem w ciągu trzech lat Abchazja zostanie włączona do rosyjskiej przestrzeni obronnej, celnej, gospodarczej i kulturowej. Koszty tego przedsięwzięcia poniesie Rosja (5 mld rubli, czyli ok. 350 mln zł, tylko w 2015 r.). Większość ustaleń traktatu to jednak nic nowego: wyłącznie legalizacja mechanizmów, które wdrażane są w Abchazji co najmniej od uznania tego państwa przez Rosję w 2008 r. (tuż po wojnie gruzińsko-osetyjskiej). W konsekwencji abchaskie instytucje władzy nie będą miały znaczenia ani dla Rosji, ani dla samych siebie.
Pewnie dlatego funkcjonariusze rosyjskiej FSB, stacjonujący na drugim brzegu Inguri, po podpisaniu traktatu nie odczuli szczególnej różnicy: siedzą na gruzińskiej granicy już od 2009 r. Bynajmniej nie czują się wyróżnieni skierowaniem do pięknej, subtropikalno-górskiej Abchazji, niegdyś szczytów marzeń sowieckich elit. Daleko do domu, wiejska przaśność. Krążą znudzeni między prowizorycznymi budami na nieistniejącej de jure granicy, narzekają, że tęsknią za Moskwą, i wnikliwie studiują zagraniczne paszporty, choć zważywszy na wysiłki rządu w kwestii promocji turystyki (bo czemu niby Gruzji się udało?), nie spotykają się z nimi aż tak rzadko.
Nasze polskie – to jest imperialistyczne – paszporty działają jednak na Rosjan elektryzująco. Po wymownym obmlaskaniu ukraińskich pieczątek następuje krzyżowy ogień pytań i oskarżeń o szpiegostwo. Ilia, efesbek z mlekiem pod nosem, dopytuje się o polskie służby specjalne. Za dziesiątym razem udaje mu się poprawnie wymówić „Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego”. Pochwalony za sukces odwdzięcza się osobistym wyznaniem: tęskni za kibolskimi zadymami w Moskwie. FSB zgarnęło go do służby prosto ze stadionu Dynama. Jego starszy kolega, w którego Ilia wpatruje się jak w obrazek, pohukuje na nas groźnie, straszy, wygłasza wykład na temat sytuacji geopolitycznej, znęca się przez chwilę nad Grzegorzem Schetyną (jak on mógł powiedzieć, że Oświęcim wyzwalali Ukraińcy!), wynosi pod niebiosa intelekt Siergieja Ławrowa, po czym macha ręką i nas puszcza.
•
Po dostaniu się do Suchumi trzeba odebrać abchaską wizę, a tu zaczyna się upierdliwa biurokracja w rosyjskim stylu: do urzędu, od okienka do okienka, z urzędu do banku, z banku z powrotem do urzędu, w końcu wizy są: na osobnym świstku papieru wetkniętym w paszporty. Do paszportów nie wklejają i jest to akt wyrozumiałości: wiedzą, że z czymś takim nie wpuściliby nas z powrotem do Gruzji. Za wizę płaci się w rublach. Jak i za wszystko inne. Teoretycznie narodową walutą jest apsar, ale nikt go nie używa. Ze względów praktycznych wtłoczono do oficjalnego użytku rosyjskiego rubla, a apsarowe monety znaleźć można wyłącznie w klaserach. Abchazowie pytani, czy nie woleliby zamiast rubli używać narodowych apsarów, odpowiadają: A po co? Po co kłopot sobie robić z wymianą, z kursem, jeśli i tak praktycznie jesteśmy częścią Rosji?
To, co oczywiste jest dla Abchazów, niekoniecznie jest oczywiste dla ludzi, którzy nimi rządzą. Kan Tania, wiceminister spraw zagranicznych, z którym spotykamy się w jego gabinecie w centrum Suchumi, twierdzi, że Abchazja żadną częścią Rosji nie jest. Że, owszem, geopolityka wymusza na Abchazach specjalny status dla Rosji w stosunkach międzynarodowych, ale pamiętać trzeba – Kan Tania celuje w nas długopisem – że te stosunki nadal są międzynarodowe.
– No bo patrzcie – młodziutki, przesympatyczny, niespełna 30-letni Tania ze smutkiem pokazuje nam mapę – z jednej strony mamy morze, z drugiej – góry, z góry – Rosja, a z dołu – niestety – Gruzja.
Nie, żeby on sam, Kan Tania, miał osobiście coś do Gruzinów. Studiował za granicą, ma wielu gruzińskich przyjaciół, jednak wie doskonale, czego w Tbilisi ludzie sobie życzą na Nowy Rok: Za rok w Suchumi! Więc jako wiceminister musi, niestety, podchodzić do Abchazji zgodnie z interesem państwa. A sprawy obecnie mają się tak, że tylko bliski sojusz z Rosją jest w stanie zagwarantować Abchazji obronę przed ewentualnymi gruzińskimi zakusami. Stabilność i bezpieczeństwo.
– Ani góry nam tego nie zagwarantują – mówi Kan Tania – ani morze. Tylko Rosja. Tak to wygląda, nic nie poradzimy.
– Jak pan skomentuje niedawne słowa ministra Ławrowa, który głosił publicznie, że granicy pomiędzy Rosją a Abchazją być nie powinno? – pytamy wiceministra z zaciekawieniem.
– A no widzicie państwo – drapie się po głowie – to klasyczna nadinterpretacja. Ławrowowi chodziło o to, że nie powinno być granicy mentalnej, że ludzie, Abchazi i Rosjanie, powinni się do siebie zbliżyć…
Abchazja jest mała, zadęcia tutaj nie ma. Dostać się do wiceministra nie jest więc specjalnie trudno: wystarczy wejść do budynku przy ulicy Sacharowa, w którym mieści się większość abchaskich ministerstw, poprosić panią w recepcji o przepustkę, pokazać przepustkę znudzonemu ochroniarzowi przy bramce z wyłączonym wykrywaczem metali – i proszę bardzo. Po schodach na pięterko, korytarzem do końca. Kan Tania ma w gabinecie nostalgiczne zdjęcia z Włoch, gdzie całkiem jeszcze niedawno studiował, a teraz jeździ z wizytami roboczymi. Siłą rzeczy nie do końca oficjalnymi, bo Włochy, wiadomo, Abchazji nie uznają, ale Kan celebruje wszystkie te okrawki oficjalności, które mu się podczas tych wizyt przydarzały.
– Czym zajmuje się MSZ nieuznawanego kraju? – pytamy Kana.
– Nie nieuznawanego, a częściowo uznawanego – z naciskiem poprawia Kan. – No na przykład otwieramy nową placówkę w Wenezueli. Donbas? Każdy ma prawo do swojego państwa. Czy uznamy Noworosję? Zobaczymy. Póki co nie uznała ich nawet Rosja.
– A czy w Abchazji – podpytujemy, bo a nuż, widelec – w ogóle bierze się pod uwagę ewentualne wstąpienie do Unii Europejskiej?
– A co – zaperza się wiceminister – my nie w Europie? Bierzemy pod uwagę każdą ewentualność. No, ale – znów zerka na mapę – póki co jest, jak jest. Morze, góry, Gruzja, Rosja.
•
Po ulicach Suchumi walają się resztki czarnomorskiego tygla i sowieckiej świetności. Działają może ze cztery bankomaty, sklepów spożywczych jest niewiele. Odnowionych jest kilka reprezentacyjnych pierzei, to właśnie tam cisną się wypasione SUV, przyganiane tu z Turcji. Okolice i prowincja jeżdżą rosyjskimi maszynami. Sypią się dacze kagebistów, cerkwie i kościoły, obłażą nowiutki stadion, meczet i synagoga.
Apokalipsa w postaci upadku ZSRR pochłonęła najpiękniejszą bodaj nadmorską promenadę Sojuza. Szkielety okazałych domów wczasowych rzucają demoniczny cień na kamieniste plaże, obsadzone kolumnadą sterczących zbrojeń i drutów. Od spękanego deptaka odchodzą kolejne pomosty: część z nich jest zamknięta, a część tak tylko wygląda. Największe molo przypomina opuszczony lotniskowiec; na jego krańcu świeci się kilka lamp: ktoś próbuje reanimować jedną z eleganckich kawiarni.
Upadek postępuje demokratycznie i stopniowo, wraz z każdą dotacją, która ląduje w prywatnej kieszeni. W Suchumi są ulice, na których jest więcej dziur niż asfaltu. Stoją przy nich nowe domy kryte blachodachówką, XIX-wieczne wille w stylu wielkorosyjskim i pogruzińskie chałupki, którym udało się uniknąć wojennej pożogi. Bluszcz porasta drzwi tych ostatnich, jakby chciał ochronić domy opuszczone przez poprzednich właścicieli. Przez kurz na oknach prześwitują pościelone łóżka.
– Jeśli będziecie chcieli wejść, natychmiast znajdzie się właściciel – ostrzega mieszkaniec pobliskiej ruinki. – Gruzińskim uchodźcom nie wolno wracać do Abchazji, ale jakoś dogadują się z byłymi sąsiadami, którzy tutaj zostali.
Widać jeszcze ślady wojny, podczas której po obu stronach dochodziło do krwawych rzezi. Skończyło się masakrą gruzińskiej ludności Suchumi przez Abchazów. Wymordowano wtedy wielu Gruzinów, którzy mieli nieszczęście pozostać w mieście, w tym część lokalnych gruzińskich władz, która zdecydowała się nie uciekać ze swego miasta. Eduard Szewardnadze ewakuował się w ostatniej chwili. Po ulicach biegały małpy, które uciekły ze słynnej w ZSRR instytucji badawczej. To tutaj za Stalina próbowano skrzyżować małpy z ludźmi, a kilka z nich poleciało w kosmos. Po wojnie z trudem odzyskano inwentarz ukryty w górach przed ostrzałem. Dziś służy Abchaskiej Akademii Nauk, która przeprowadza na suchumskich małpach testy eliksiru młodości.
•
Życie polityczne Abchazji płynie w zgodzie z regionalnymi trendami. A to tłum zwolenników opozycji przepędza prezydenta, zmuszając go do ukrycia się w jednostce wojskowej (maj 2014), a to premier podaje się do dymisji, naburmuszony na konstytucję, która daje mu za mało praw (marzec 2015).
Jednocześnie różnice między partiami rządzącymi a opozycyjnymi są minimalne, minimalny jest też wpływ skorumpowanych instytucji państwowych na życie codzienne. Silna władza prezydenta, o którą zwykle wybucha zamieszanie, w istocie nie odpowiada standardom demokratycznego państwa, do którego expressis verbis aspiruje Abchazja. Jednak to, że nie odpowiada im również silna władza prezydenta Putina, Abchazom aż tak bardzo nie przeszkadza.
Trudno się dziwić: przy braku zagranicznych inwestycji rosyjskie pieniądze to tutaj jedyny sposób na przetrwanie, rosyjski paszport – jedyne okno na świat. Udział rosyjskiej pomocy w dochodach budżetu państwa stanowi 70 proc., tyle samo wynosi abchaskie bezrobocie. Kaukaz zstępujący do Morza Czarnego zapiera dech w piersiach, ale i ma swoją cenę: na jego zboczach uprawia się co najwyżej mandarynki. O poradzieckim przemyśle, przeczołganym w dodatku przez wojnę domową, nie warto wspominać.
W efekcie nie ma czego reklamować, więc na billboardach wiesza się przeważnie portrety bohaterów poległych na wojnie z Gruzją. Nowy premier Artur Mikwabia zapowiada inwestycje w sektor turystyki, ale nie wiadomo jeszcze, co na to Rosja, która również ma swój turystyczny interes w regionie. Kilkadziesiąt kilometrów dalej murszeje Soczi – najdroższe miasteczko olimpijskie w historii.
Strumień rubli płynie więc na szkoły, szpitale, drogi i emerytury, ale i na remont reprezentacyjnych kamienic, które w ramach (gwarantowanego przez traktat) wejścia do rosyjskiej przestrzeni kulturowej nabawiają się pastelozy i okien z PCV. Znaczna część tego strumienia rozpływa się jednak w niewyjaśnionych okolicznościach. Zdarzają się nietrafione inwestycje (przepędzony prezydent Aleksander Ankwab krytykowany był m.in. za budowę drogiego basenu w skrajnie ubogim, postindustrialnym mieście Tkłarczal), ale zasadniczym problemem jest korupcja.
– Trudno skutecznie walczyć z korupcją w kraju, w którym wszyscy się znają i tak silne są tradycyjne więzy rodzinne – mówi Izida Czania, redaktorka abchaskiej „Nużnoj Gazety”, aspirującej do miana pisma niezależnego.
Na szczęście kaukaskie silne więzy rodzinne sięgają powinowactwa w kilku pokoleniach, a liczba ludności Abchazji jest zbliżona do populacji Sosnowca czy Radomia. Trzeba więc mieć wyjątkowego pecha, żeby nie znaleźć w rodzinie żadnego urzędnika, który mógłby pomóc w zakupie luksusowego SUV, załatwieniu takiego czy innego interesu, otrzymaniu pracy czy choćby zabezpieczeniu podstawowych potrzeb.
•
Wbrew powszechnemu na Zachodzie przekonaniu Kreml zainteresował się swoim dawnym nadmorskim rajem stosunkowo niedawno. W latach 90., gdy toczyła się wojna o Abchazję, Rosja stała raczej po stronie Gruzji. Dopiero proeuropejski kurs Tbilisi zainspirował Kreml do uszanowania woli Abchazów, którzy jakimś cudem nie umarli jeszcze do tej chwili z głodu.
Paradoksalnie, uznanie niepodległości Abchazji przez Rosję (a także Nikaraguę, Wenezuelę, Vanuatu i Nauru) okazuje się równoznaczne z jej utratą. Po 2008 r. zachodni biznes i organizacje pozarządowe wycofały się z Suchumi, a ONZ został przez Kreml wręcz wyproszony. Kraj utracił przez to pole manewru, co przyznają najzacieklejsi nawet zwolennicy „ruskiego mira”.
Blokada ekonomiczna to jedno, ale Zachód, ignorując państwowość Abchazji, ignoruje również jej obywateli, więc w efekcie Abchazi sięgają po rosyjskie paszporty. I chyba nie zdaje sobie sprawy, ile żalu żywi się do niego na ulicach Suchumi.
– To Europa popycha Abchazję w objęcia Rosji – narzeka Izida Czania. – Nie sposób policzyć, ilu abchaskim studentom, uczniom, tancerzom, piosenkarzom i sportowcom odmówiono możliwości uzyskania wykształcenia lub uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych i sportowych.
Abchazję oczywiście blokują również Gruzini. Afera rozkręca się przy każdej możliwej okazji. W styczniu gruzińskie media szumiały o abchaskim stoisku na Internationale Grüne Woche, berlińskich targach żywności.
– Jaka łodoczka? – grzmiały informacje prasowe. – Przecież to nasze chaczapuri. Pod jakąś ruską nazwą.
Ostatnio do Suchumi zajrzał Herbert Salber, specjalny przedstawiciel UE ds. Kaukazu Południowego. Przyznał, że relacje unijno-abchaskie powinny ulec odpolitycznieniu, i prędko się ulotnił: na moście nad rzeką Inguri czekały już na niego krzywe spojrzenia gruzińskiego MSZ, obrażonego o to, że ktokolwiek z Unii odwiedza ich zbuntowaną prowincję.
•
Jak wiadomo, Zachód chętnie wtrąca się w sprawy Drugiego i Trzeciego Świata. W przypadku parapaństw sobie odpuszcza, bo na drodze księcia na białym koniu staje nie tylko drugi hegemon na koniu (zazwyczaj Putin), ale i kraj roszczący sobie prawa do separatystycznych terytoriów, w tym przypadku – Gruzja.
Tymczasem Putin rozdaje kolejnym zbuntowanym prowincjom bilety w jedną stronę. Abchazja ze swoim „partnerstwem strategicznym” jest tylko stosunkowo najbardziej rozwiniętym – a przez to i pouczającym – przykładem. Każdy krok poczyniony przez Rosję na terenach postsowieckich przynosi nowe rozwiązania prawne – a to aneksja (Krym), a to integracja (Osetia Południowa). Trwale niejasny pozostaje status Naddniestrza, ważą się losy Donieckiej i Ługańskiej Republiki Ludowej.
Kłopot w tym, że odpuszczenie sobie parapaństw przez Zachód to nie tylko zgoda na ich izolację, ale i aktywne jej pogłębianie. A zważywszy na umiejscowienie tych tworów – na postępującą izolację basenu Morza Czarnego.
Kaja Puto, Ziemowit Szczerek z Suchumi