Jak matuszka Rosja Krym uratowała
Rossija 1 wyemitowała film o tym, jak Putin Krym przejmował
Musieliśmy to zrobić – Władimir Putin długo i szczegółowo tłumaczył w niedzielę Rosjanom, że gdyby nie wysłał wojsk na Krym i nie dokonał aneksji półwyspu, „nacjonaliści z Kijowa” zrealizowaliby tam krwawy scenariusz donbaski. „Krym – droga do ojczyzny” – to utwór wyjątkowo ciężkostrawny, ale mistrzowski propagandowo.
Władimir Putin nie występował oczywiście na żywo, bo od ponad tygodnia znajduje się w nieznanym miejscu, podsycając idące już w dziesiątki wersje teorii spiskowych. Jednak wczorajszy wieczór należał do niego, bo w trwającym ponad dwie i pół godziny dokumencie to on był głównym narratorem. Jeśli nie liczyć „wybitnego filmowca” Andrieja Kondraszowa, który od czasu do czasu wtrącał pomocne pytania i zachwycone komentarze w rodzaju: „I dlatego tak się panu udało?!”.
Oprócz dwóch rozpartych w fotelach rozmówców obficie wypowiadają się także główni bohaterowie wydarzeń krymskich: od ministra obrony Siergieja Szojgu, przez nowych krymskich liderów, rosyjskich wojskowych z Floty Czarnomorskiej i przywódców „samoobrony”, kozaków, berkutowców, patriotów z organizacji bikerów „Nocne wilki”, po lokalnych mieszkańców, w tym Tatarów Krymskich, którzy skarżą się, że „gorzej niż za ukraińskiej władzy być i tak nie mogło”, a „Kijów tylko nimi manipulował i wykorzystywał w charakterze instrumentów nacisku”...
Główną linię narracyjną można sprowadzić do dobrze już znanych i utrwalonych przez rosyjską propagandę wersji. Po nielegalnym przewrocie w Kijowie (wyreżyserowanym w Waszyngtonie) i ucieczce Wiktora Janukowycza (którego nowe władze zamierzały zamordować) „faszyści i banderowcy” ruszyli na Krym. Uzbrojeni ludzie zamierzali wedrzeć się na półwysep i dokonać tam rzezi podobnej do tej, w której wcześniej wymordowali krymskich działaczy Antymajdanu (część zabili z broni palnej, innym kazali m.in. jeść szkło). Pierwszą falę banderowców, jadących na Krym pociągiem wypełnionym bronią, powstrzymała informacja o mobilizacji miejscowej samoobrony. Przerażeni naziści pociągnęli za hamulec bezpieczeństwa i w popłochu uciekli, a na peron wjechał pusty pociąg.
Władimir Putin i jego „koledzy” z resortów siłowych nie mieli jednak złudzeń (dzięki twardym danym wywiadu wszelkiego rodzaju), że Kijów gotuje się do ofensywy, „takiej samej”, jaką później przeprowadził w Donbasie. Dlatego też Rosjanie i „ludzie rosyjscy” na Krymie musieli być „zawsze o jeden krok” przed „nacjonalistami”: na półwysep przerzucono wojska i ciężki sprzęt oraz żołnierzy, w tym żołnierzy specnazu, których w filmie z uporem nazywa się „uprzejmymi ludźmi”. Powodów było aż nadto. Chodziło nie tylko o obronę przed zewnętrznym atakiem, ale również o rozbrojenie ukraińskich wojsk na Krymie i uniemożliwienie działań dywersyjnych i terrorystycznych wewnątrz półwyspu. A także o zapewnienie bezpiecznej pracy parlamentu, który był zagrożony m.in. przez demonstracje prowokatorów z krymsko-tatarskiego Medżlisu. W końcu Rosja „musiała” wprowadzić na Krym systemy rakietowe Bastion, a nawet była o krok od alertu atomowego – by wysłać wyraźny sygnał rozważającym interwencję państwom NATO.
Jako że siłą napędową wszelkich działań Kremla jest troska o cywili, w filmie pojawia się dużo dzieci. Są te zabite przez „faszystów” i „banderowców” oraz te, które dzięki szybkiej reakcji rosyjskich władz mogą dzisiaj radośnie biegać i recytować do kamery wiersze, nawet po tatarsku. O szczęście krymskich latorośli zabiegały przede wszystkim „zielone ludziki”. Po obejrzeniu filmu można odnieść wrażenie, że ich głównym zajęciem było rozdawanie dzieciom cukierków i czekoladek. Zaś na widok niemowlaka w oczach rosyjskiego specnazowca „stanęły łzy”. „Nocny wilk” Aleksander Miedwiediew również przytula syna, a jego kolega „Chirurg” prezentuje fotelik Maxi-Cosi w terenowym Mitsubishi na tylnym siedzeniu, na którym rok temu (jak twierdzi) wiózł porwanego ukraińskiego generała.
„Faszyści i banderowcy”, pokazani w filmie głównie we fragmentach opisanych w dolnym rogu ekranu jako „rekonstrukcja”, są dzicy i bezwzględni, uzbrojeni w broń palną i kije, a także w pochodnie, z którymi w nocy ganiają po lasach ludzi o odmiennych poglądach. Bohaterom strony rosyjskiej nie schodzi zaś z ust „pokój” i „spokój obywateli”. Są dzielni, dostojni i myślą tylko o tym, jak zapobiec rozlewowi krwi.
Z tego „dokumentu” nie dowiemy się niczego nowego. O tym, że Władimir Putin 4 marca kłamał, iż na Krymie nie ma rosyjskiego specnazu, już wiadomo, bo sam był uprzejmy to przyznać. Można oczywiście szukać (z powodzeniem) innych kłamstw, jak np. to o wielkiej naradzie z szefami resortów siłowych, która miała mieć miejsce w nocy z 22 na 23 lutego, i że to dopiero wtedy miały zapaść decyzje dotyczące aneksji Krymu. Czy też bajka o „swobodnym głosowaniu parlamentu w sprawie referendum” (już dawno obalona przez Igora Striełkowa) albo o tym, że „celem nie była aneksja, a – dać ludziom możliwość, by swobodnie wypowiedzieli się, jak chcą żyć”. Po raz kolejny usłyszeliśmy też bzdurę o sterowaniu „przewrotem” przez Waszyngton i szkoleniu radykałów m.in. w Polsce.
Nie, film Kondraszowa ma „ułożyć” Rosjanom w głowach, że konieczna i uzasadniona była „wojna o pokój”, bo gdyby nie Rosja, to na Krymie byłby Donbas. I że gdy działa się „w słusznej sprawie”, kłamstwo i łamanie prawa jest usprawiedliwione. Że trzeba sięgać po przemoc, by zapobiec wojnie. Poza tym, gdyby rosyjskie wojska były wcześniej wprowadzone do Donbasu, tam również można by „uratować cywili” bez przelewu krwi.
Ta kremlowska agitka to pomnik, który sam sobie wystawia Władimir Putin. „Ważne jest to, że kierowałem tą operacją osobiście” – mówi, a redaktor Kondraszow krztusi się z podziwu, że prezydent poświęcił „całą noc”, by zająć się losami Krymu. Władimir Putin nie traci czasu na fałszywą skromność – wielokrotnie podkreśla, że musiał osobiście decydować, konsultować, interweniować. Po czym dodaje, że przywódca, który cierpi na manię wielkości i myśli tylko o swojej historycznej roli, nic nie osiągnie. „Trzeba myśleć o interesach ludzi rosyjskich. Kto wymienia ludzi na pieniądze, dobra, na kontrakty”, jest skazany na porażkę.
Z kolei przesłanie Putina do Zachodu to „atomowe ostrzeżenie”. „Niektórzy” ludzie doradzali mu, by dla skutecznego odstraszania zastosować cały arsenał dostępnych środków, czyli także broń jądrową. Ale on w swojej roztropności powstrzymał ich, chociaż Rosja była gotowa „na najgorszy wariant”, a rosyjskie siły nuklearne są w nieustannej gotowości.
Justyna Prus jest analityczką Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych