Aceh nie płacze, Aceh się modli
Skrawek Sumatry wraca do życia po wojnie i tsunami
Abrar jest lokalnym krezusem, który na pytanie o zawód odpowiada: kontraktor. Parać się zamówieniami publicznymi na ogół znaczy dobrze zarabiać. Robić to w Acehu, z koneksjami na najwyższym szczeblu, znaczy tyle, co złapać Allaha za nogi.
Żeby odwiedzić kolegów w stolicy, ma do pokonania 400 km, wzdłuż bajecznych plaż, po szosie równej jak stół. Ale amerykańsko-japońska autostrada, zbudowana w ramach wielkiego sprzątania po tsunami (26 grudnia 2004 r., 170 tys. ofiar), nagle zmienia się w jednopasmówkę. A na północy przecina zalesione góry, gdzie nietrudno o kolizję z małpą czy zdziczałym psem. Krowy i kozy grzeją się na asfalcie na całej długości trasy, wszędzie tam, gdzie płasko. Na autostradzie też. W listopadzie zginął motocyklista potrącony przez bawoła. To wszystko sprawia, że kontraktor musi ruszyć o świcie, żeby dotrzeć do Banda w okolicach wieczornej modlitwy.
Nanggroë Aceh Darussalam, specjalne terytorium Indonezji, leży na północno-zachodnim skrawku Sumatry, szóstej największej wyspy świata. Miasto Banda Aceh wcisnęło się między zielone góry, pola ryżu i morze. Stolica tej peryferyjnej krainy wygląda jak niekończące się przedmieście, a jednak turyści obeznani z chaosem przedmieść Azji Południowo-Wschodniej mogą tu odetchnąć. Backpacker z Jawy, spotkany na tarasie chińskiego hotelu, przyznaje: – Szkoda, że u nas nie dbają tak o porządek.
Serambi Mekah
Są tacy, którzy do dziś utrzymują, że nazwę tej kiedyś wielokulturowej krainy stanowi anagram słów: Arab, Cina, Eropa, Hindia.
Spełniając rolę portu i motelu dla pielgrzymów udających się na hadżdż (pielgrzymkę do Mekki), miasto i królestwo Aceh było punktem odniesienia dla muzułmańskiej części cywilizacji malajskiej.