Europejski Trybunał Praw Człowieka oddalił polski wniosek kwestionujący wyrok z lipca ub. roku, który wytykał Polsce opieszałość w śledztwie w sprawie tajnych więzień CIA. I przyznawał dwóm więźniom odszkodowanie w wysokości 230 tys. euro. Wyrok kończy postępowanie, a ponieważ polskie zastrzeżenia miały charakter proceduralny, a sąd ich nie podzielił – nie będzie w tej sprawie merytorycznego uzasadnienia decyzji.
Roma locuta, causa finita. Rzym przemówił, sprawy koniec. Mimo zasady trzeba jednak wyrazić dwie wątpliwości. Najpierw polityczną, potem proceduralną. Jest coś dziwnego w tym, że z ogromnej sprawy tortur grupy podejrzanych, która objęła przede wszystkim amerykańską Centralną Agencję Wywiadowczą oraz wydarzenia na trzech kontynentach – od Afganistanu przez Egipt po bazy na Kubie – skazane zostało akurat nasze państwo. Trudno mi uwierzyć w jakąś wielką rolę Polski w tej sprawie.
Proceduralna wątpliwość jest taka: ,broniąc się przed zarzutami, Polska stwierdziła w toku postępowania, że nie może przekazać sądowi wszystkich dokumentów własnego tajnego śledztwa, gdyż Trybunał w Strasburgu – inaczej niż Międzynarodowy Sąd Karny – nie ma odpowiedniej tajnej kancelarii. A nie jest to sprawa typowa, jak powiedzmy bezprawne wywłaszczenie działki gruntu czy skarga na przewlekłość postępowania sądowego w zwykłych sprawach kryminalnych.
Materia działania służb tajnych jest inna i trudno przynajmniej nie zastanowić się nad argumentem, że brak gwarancji tajności utrudnia obronę interesów państwa. Państwo – żeby się prawidłowo bronić – musi mieć wybór w pokazywaniu materiału dowodowego: pewne dokumenty i mechanizmy może pokazać, inne nie.
Być może, gdyby sędziowie się zapoznali z tym, co akta kryją, wyrok byłby inny. Ale tego się już nie dowiemy.