Nigerię, terytorium trzech Polsk, zamieszkuje 180 mln osób, tyle co Francję, Wielką Brytanię i Hiszpanię razem wzięte. Nigeria ma też dziesiątki rywalizujących ze sobą lub wręcz jawnie skonfliktowanych grup etnicznych mówiących własnymi językami i proporcjonalnie dużo problemów. Na spoistości państwa, sztucznie wykrojonego w epoce kolonializmu, cieniem kładzie się fundamentalny spór, który przeważnie chrześcijańskie południe od lat toczy o prawie wszystko z przeważnie muzułmańską północą.
W lutym Nigeryjczycy pójdą do urn, by rozstrzygnąć o swojej politycznej przyszłości. W połowie miesiąca wybiorą, rzecz najważniejsza, prezydenta oraz deputowanych do parlamentu, dwa tygodnie później gubernatorów części stanów i członków zgromadzeń stanowych.
O drugą dozwoloną prawem kadencję ubiega się Goodluck Jonathan, dotychczasowy prezydent i nominat rządzącej od 16 lat partii konserwatywnej obyczajowo i liberalnej w sprawach gospodarki. Gdy rodził się 57 lat temu, rodzice nadali mu imię mające zapewnić dobrą przyszłość: Goodluck, czyli Szczęsny bądź Szczęściarz. Los lub opatrzność chyba faktycznie kierują jego życiem. W skorumpowanej Nigerii poważne urzędy są z reguły zarezerwowane dla potomków ustosunkowanych rodzin, a nie dla syna wytwórcy drewnianych łódek, którymi rybacy przemierzają Deltę Nigru. Ale Jonathan (zresztą angielska wersja hebrajskiego Yehonatan, co przełożyć można na „Bożydar”) parokrotnie trafiał precyzyjnie w te miejsca czasoprzestrzeni, gdzie kariery nabierają kosmicznego przyspieszenia.
Powiew świeżego powietrza
Miał szczęście, że urodził się na nadmorskim, bardziej cywilizowanym południu, gdzie łatwiej niż na zapóźnionej i konserwatywnej północy pójść do szkoły oraz stawiać pierwsze kroki w nauce. Kończył studia hydrobiologiczne i zrobił – kwestionowany przez jego przeciwników politycznych, bo praca jest nie do odnalezienia – doktorat z zoologii.